Strony

wtorek, 25 grudnia 2018

Siedem

Budzę się i przeciągam na wszystkie strony po czym zerkam na zegarek 8:23. Najpóźniej o 10 musimy wyjechać. Ale nie chce mi się wstawać. Mogłabym leżeć sobie cały dzień otulona tą cieplutką i miękką kołdrą. Tonę w pachnącej gregorowymi perfumami pościeli i wzdycham głęboko. Podkładam rękę pod głowę i studiuję jeszcze raz medale widzące na ścianie. Niesamowicie go za to podziwiam. Nie mogę sobie wyobrazić tych ciężkich treningów, poświęceń i mnóstwa wyrzeczeń by to osiągnąć. Ale ogarnia mnie taka dziwna radość. Chyba dlatego znów poczuł miłość do skakania. Bez pasji życie jest ciężkie. Naprawdę warto ją mieć. Jakąkolwiek. Często jest ucieczką od problemów, otaczającego świata, a czasem o ona staje się problemem, ale bez niej jest nudno. Dlatego potem się wraca.
Po kilku sekundach wstaję z łóżka i po cichu naciskam klamkę. Wystawiam głowę za drzwi i nasłuchuję czy brunet już wstał. Nic nie słyszę więc stawiam bosą stopę na zimnych panelach i kieruję się do kuchni. Przez kilka sekund rozważam czy jak trochę porządzę sobie w jego kuchni to będzie to odpowiednie zachowanie, ale wtedy dostrzegam ekspres do kawy i moje rozważania się rozpływają. Przeszukuję szafki w celu znalezienia kubków i za trzecim podejściem mi się to udaje. Wyjmuję dwa i po chwili rozkminiania jak to w ogóle włączyć udaje mi się i dwie kawy wypełniają już kuchnię aromatycznym zapachem. Stawiam je na stole i kieruję się w stronę pokoju w którym miał spać Schlierenzauer. Naciskam delikatnie klamkę i wsuwam głowę do środka. Skoczek śpi sobie w najlepsze rozwalony na całym łóżku na brzuchu. Każda kończyna w inną stronę. Śmieję się lekko na ten widok.
- Gregor – odzywam się. – Greeegor – mówię głośniej – Greegoryyy. Wstawaj – chwytam jakąś koszulkę która była pod ręką i rzucam w głowę bruneta. Ani drgnął. Wzdycham i wchodzę do środka po czym odsuwam rolety i siadam na brzegu łóżka. Najpierw mam ochotę zrzucić go z łóżka, ale stwierdzam, że to może zbyt drastyczne więc rezygnuje i ostatecznie tylko szarpię go za ramię.
- Co, co, co, co, co – zrywa się natychmiast i gorączkowo rozgląda się po pokoju zaspanym wzrokiem, który nagle spoczywa na mnie – Czy to raj?- szczerzy się debilnie.
- Innsbruck też piękny, nie gardź. Trzeba wstawać – oświadczam podnosząc tyłek z łóżka. – Zrobiłam ci kawę.
- To musi być raj – opada z powrotem na poduszkę z westchnieniem. – Tylko czemu muszę tak rano wstawać? – burczy w poduszkę. Parskam śmiechem.
- O której ty masz treningi normalnie co? – krzyżuję ręce na piersi.
- O 9.
- No to powinieneś być przyzwyczajony – wzruszam ramionami.
- Barbarzyńska pora – mówi odwracając się wreszcie na plecy i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Wywracam oczami
- Wstawaj Schlierenzauer – rzucam przez ramię wychodząc. Po drodze wstępuje do pokoju w którym spałam i wyjmuję ciuchy. Nie będę paradować w piżamie. Doprowadzam się do porządku w łazience, a kiedy wychodzę dostrzegam Gregora pijącego już kawę w kuchni. Ubrał się, ale włosy wciąż ma roztrzepane na wszystkie strony. I niech go szlag, ale wygląda niesamowicie dobrze. Stop, stop, opanowanie. Pamiętaj Flo. Wrzucam do torby kosmetyczkę i piżamę po czym zasuwam ją i zostawiam w korytarzu obok swoich butów. Wkraczam do kuchni i siadam naprzeciwko szatyna.
- Czego dusza pragnie – wskazuje ręką na stół, na którym jest faktycznie chyba wszystko.
Zjadamy pożywne śniadanie i możemy się zbierać. Wychodzimy z mieszkania skoczka o 10:15, a następnie z bloku. Co mnie niesamowicie cieszyło to to, że po tym wczorajszym czymś nie było żadnej sztywnej czy napiętej atmosfery. Nie chciało mi się tego teraz absolutnie analizować. To było dziwne i nigdy więcej się nie powtórzy, amen. Zajęłam miejsce pasażera i spojrzałam na profil szatyna, który wsadzał kluczyki do stacyjki następnie uruchamiając samochód.
- To jak to tam szło…? Na koniec świata i jeszcze dalej! – szczerzy się na co parskam śmiechem i wyjmuje telefon by dać mamie znać, że jestem w drodze.
- Masz tu jakieś płyty? – wskazuję na schowek chowając komórkę do kieszeni spodni.
- Coś tam powinno być. Sprawdź – mówi włączając się do ruchu drogowego. Otwieram więc schowek i wprost wypadają na mnie płyty, które są tu magazynowane.
- Całkiem duże to coś – rzucam i wyjmuje wszystkie kładąc sobie na kolanach po czym zamykam schowek i przeglądam.
- ABBA?! – niemal piszczę zachwycona na co on reaguje śmiechem. – Mogę?
- Proszę bardzo. Pofałszujemy.
- Nie śpiewam przy ludziach na trzeźwo – śmieję się wkładając płytę do odtwarzacza – Najwyżej nucę.
- No to czemu nie mówiłaś? Wziąłbym nalewkę mojej świętej pamięci babuni i od razu byś się rozkręciła – również się śmieje.
- Czemu nie mówiłeś, że masz płyty ABBY – odwracam kota ogonem unosząc brew z głupim uśmiechem.
- Nie wiedziałem, że lubisz ich słuchać – mówi po sekundzie zawahania.
- Jak nie zostawisz mnie samą to może też pośpiewam – rzucam mu wyzwanie z cwanym uśmieszkiem. Zerka na mnie, a potem wraca wzrokiem na jezdnie i parska śmiechem.
- Nie znam wszystkich tekstów.
- Dasz radę, nie marudź. – wciskam play.
Po pierwszej nutce rozpoznaje już „Mamma Mia” i wiem, że nie mogłabym usiedzieć cicho przy tej piosence. Uśmiech mimowolnie wpływa na moją twarz. Opieram łokieć na drzwiach samochodu, na dłoni układam skroń i mój wzrok jest teraz skierowany na szatyna.
- I've been cheated by you since I don't know when. So I made up my mind, it must come to an end – weszłam idealnie wraz z wokalistkami i co dziwne Gregor dotrzymał mi w tym kroku, że się tak wyrażę. Takim oto sposobem przez trochę ponad godzinę wyśpiewywaliśmy przeboje szwedzkiego zespołu. A kiedy mijaliśmy tabliczkę z napisem Kufstein już ledwo mówiłam.
- No to kieruj, gdzie mam cie dostarczyć.
- Na następnych światłach musisz skręcić w … - i tracę głos. Schlierenzauer parska śmiechem i nadstawia ucha.
- Skręcić gdzie?
- Na co ci była ta cholerna Abba w tym schowku – skrzeczę, a moje gardło domaga się by je czymś jak najszybciej nawilżyć. Nawet gdyby to miała być nalewka świętej pamięci babuni Gregora.  – W lewo skręć. Na następnych światłach. – udaje mi się dokończyć.
- Coś mi się wydaje, że zachrypłaś koleżanko.
- No co ty, kurwa, nie…– zanoszę się suchym kaszlem – Nienawidzę cię. – udaje mi się wyskrzeczeć. Milknę, gdyż i tak nie jestem w stanie nic mówić więc póki co ciszę w samochodzie zakłóca tylko „Dancing Queen”. Wyglądam przez swoją szybę i widzę znajomą okolicę, drogę do parku, skręt w stronę galerii, przystanek autobusowy z którego jeździłam do szkoły.
- Teraz w lewo i to ten kremowy dom – nawiguję go.
- No popatrz, a ja mieszkam tam – wskazuje palcem na przeciwną uliczkę i czwarty dom licząc od zjazdu. Przepiękny z szarymi wykończeniami, zawsze mi się podobał. Uśmiecha się.
Patrzę na niego marszcząc brwi.
- My na pewno się nie spotkaliśmy nigdy? To przecież niemożliwe.
- Pewnie ci w głowie jakiś inny sąsiad namieszał i nie zwracałaś już uwagi na resztę świata – śmieje się lekko – A był tu chyba swego czasu jakiś… Oliver, czy jakoś tak mu było. Każda dziewczyna w szkole za nim szalała.
- No nie wiem. W każdym razie, podejrzane to – posyłam mu rozbawione spojrzenie i sięgam ręką na tylne siedzenie po torbę. – To napisz o której będziesz chciał wracać – mówię.
- Dostosuję się do ciebie.
- Nie, ty napisz. Na pewno rodzice się za tobą stęsknili – uśmiecham się lekko. – Na razie – ciągnę za klamkę i otwieram drzwi po czym wychodzę. Przechodzę przed autem i macham jeszcze Gregorowi zanim wchodzę przez bramkę. Podążam do drzwi i dzwonię dzwonkiem. Po chwili drzwi otwiera mi tata. Uśmiecha się szeroko na mój widok co robię i ja po czym przekraczam próg i od razu jestem ściskana przez ojca.
- Czemu cię tak dawno u nas nie było co? – próbuje być surowy, ale i tak się śmieje.
- Praca, praca, praca, a no i jeszcze praca. I wciąż nie dorobiłam się własnego auta – mówię odwiązując szalik którym mam owiniętą szyję.
- Przecież możemy ci się z mamą dołożyć.
- Nie chcę. Sama sobie poradzę. – oświadczam odwieszając kurtkę po czym odsuwam zasuwkę w bucie.
- Moja córa – klepie mnie po plecach. – Niezależna, młoda, dzielna kobieta.
- Dokładnie tak – prostuję się i posyłam tacie uśmiech. – A gdzie mama? – rozglądam się gdy wchodzę w głąb domu i nie dostrzegam kobiety w kuchni.
- Na górze, szykuje ci łóżko. – oznajmia.
- Ale ja przecież nie zostaję na noc. Wracam wieczorem. Wpadłam tylko groby odwiedzić i posiedzieć z wami chwilę.
- Jej to powiedz – rzuca kiedy siadam przy stole w kuchni.- Herbaty?
- Tak, a jaka jest?
- Twoja ulubiona.
- Czyli? – dopytuję.
- Nie mam pojęcia, w cholerę tego jest, matka ciągle jakieś nowe testuje. – śmiejemy się razem.
- Brzoskwiniowa jest? – pytam a on przewala wszystkie półki, ale ostatecznie znajduję i po chwili mam już w dłoniach kubek z gorącą herbatą.
- Przyjechała moja córcia! – słyszę krzyk mamy i parzę sobie wargi gorącą cieczą. Niech to szlag. Syczę cicho. Rodzicielka ściska mnie mocno.
- Cześć mamo – uśmiecham się wtulając się w jej ciało. Nikt mi, cholera, nie powie, że po długiej nieobecności w domu tak łatwo jest przerwać uścisk matki! W końcu mnie puszcza i z powrotem zajmuję miejsce przy stole. – Ale ty wiesz, że ja dzisiaj wracam do Innsbrucka?
- Nie możesz zostać nawet na noc?
- Jutro mam pracę, zresztą kolega mnie podwiózł i on też musi dzisiaj wracać. – przystawiam kubek do ust i już szykuję się psychicznie na grad pytań.
- Tak się w sumie zastanawiałam jak ty chcesz się tu przetransportować, a ty sobie szofera załatwiłaś tak? – śmieje się ojciec.
- Nie szofera, pod drodze mu było no – wywracam oczami.
- A co miał powiedzieć, że mu nie po drodze? – śmieje się wciąż. Dołącza do niego również mama.
- Ha-ha-ha, boki zrywać jakie śmieszne - mruczę. – Serio po drodze bo on w sumie tutaj po sąsiedzku prawie mieszka.
- Naprawdę? Kto? – dziwi się rodzicielka.
- Gregor.
- Gregor?
- Schlierenzauer. Mieszkał tutaj w tym szarym domu w tej uliczce naprzeciwko. Teraz też mieszka w Innsbrucku, wpadliśmy na siebie kiedyś przez przypadek, tak się jakoś zgadaliśmy i tak wyszło. – wzruszam ramionami, a rodzice mają jakiś dziwny wyraz twarzy. – Co? – marszczę czoło i świdruję ich wzrokiem.
- Nic, no co – wzrusza beztrosko ramieniem mama. To jedźmy na ten cmentarz teraz żebyśmy potem mogli jeszcze posiedzieć razem – proponuje i wychodzi z kuchni. Posyłam tacie pytające spojrzenie, ale on nie daje żadnej odpowiedzi. Dopijam więc herbatę do końca, wstawiam kubek do zlewu i ruszam do korytarza gdzie ubieram buty i kurtkę.
- Mamo?! Pomóc ci z tymi zniczami? – krzyczę otwierając drzwi do piwnicy skąd po schodach wchodzi już rodzicielka.
- Na dole zostały jeszcze kwiaty to możesz wziąć.
Przytrzymuję jej drzwi po czym sama schodzę na dół uprzednio prawie zabijając się 3 razy. Czy uczczenie 1 listopada swoim zgonem to najlepsze uczczenie? Nie wiem, ale nie chcę się przekonać.

Po dwóch godzinach byliśmy z powrotem w domu.
- Zmarzłam – rzucam trzęsąc się i ledwo zdejmując buta z nogi.
- No to przecież ci mówiłam żebyś wzięła czapkę.
- Miałam szalik, jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
- Kogo ja urodziłam? – wznosi oczy do sufitu.
- Głodną córkę – zarzucam jej rękę na ramię i ciągnę do kuchni. – Bardzo głodną córkę.
- Zrobiłam zapiekankę serową wczoraj. – oznajmia.
- Co, mam po was resztki dojadać? – śmieję się.
- Tak myślałam żeby ci tam pooddawać takie różne słoiki co nie wiem kiedy je robiłam nawet – odwraca się i wystawia mi język.
- Mamo, ja nie wiem co się dzieje z tobą – nie mogę przestać się uśmiechać.
Ostatecznie zjadałam jednak tą cholerną zapiekankę serową siedząc z rodzicami przed telewizorem i oglądając jakiś film, który cały czas z tatą głupio komentowaliśmy. Mama miała nas dość, ale mimo kuszącej propozycji taty ani nie dołączyła do nas ani nie wyszła z pokoju.
- No chyba mamy gości – stwierdza w pewnym momencie mama kiedy walczę z ojcem o miejsce na kanapie. Taki stary koń a jak dziecko, jaaak dziecko.
- To tego, na mnie już pora – wstaję w kanapy i zaczynam się otrzepywać z niewidzialnego kurzu.
- Kogo tam niesie? – pyta tata nie wstając nawet z kanapy.
- Twój brat – odpowiada rodzicielka wychodząc  z salonu.
- To ja spadam na górę a potem się ulotnie – oświadczam.
- Nie świruj, Flo, posiedzisz z nami.
- Tak, żeby mi wujek Frank zaczął polewać i nie wypuścił od stołu dopóki nie wypijemy tej jego nalewki co ma kuźwa chyba z 60 stopni. Posiedzę na górze, napiszę do Gregora, a potem przyjdę się pożegnać. Obiecuję – mówię kiedy ojciec posyła mi znaczące spojrzenie i czmycham schodami na górę kiedy słyszę otwieranie drwi wejściowych oraz wesoły głos mamy witającej gości. Wpadam do pokoju i rzucam się na łóżko i chce mi się śmiać z samej siebie, ale naprawdę nie mam ochoty siedzieć tam z rodzinką. Bo wujek to dokładnie z tych osób „No tej kolejeczki to sobie nie możesz odmówisz, twoje zdrowie, bratanica!”. A ciotka to najbardziej dociekliwa osoba jaką w życiu spotkałam. Wzdycham i ogarniam wzrokiem pokój. Oczywiście jest tu regularnie sprzątane. Łóżko idealnie pościelone, na biurku puściutko, na parapecie stoi jakiś kaktus. Dywan chyba był w jakimś czyszczeniu bo jest jakiś taki ładniejszy. W sumie to nawet nie pamiętam czy fajnie mi się tu mieszkało bo po wypadku mieszkałam tutaj rok. Po zdaniu matury i wakacjach wyjechałam do Innsbrucka, no a wcześniejszych wydarzeń oczywiście nie pamiętam. Ale teraz sobie przypominam co miałam zrobić. Wstaję z łóżka i wychodzę pokoju. Otwieram drzwi które są obok mojego pokoju i po schodach wchodzę na strych. Garbię się by nie zaryć boleśnie głową w sufit. Rozglądam się i dostrzegam w kącie jakieś trzy pudła. Podchodzę do nich po czym otwieram jedno z nich. Widzę tu jakieś stare książki. Chyba moje podręczniki do którejś klasy. No nie koniecznie to chciałam sobie przypomnieć. Otwieram drugie. W nim również znajduję to samo. I w następnym. Wywracam oczami. Naprawdę kochani rodzice? Zostawiliście sobie na pamiątkę moje podręczniki do szkoły? Przemieszczam się w lewo i dostrzegam kolejne dwa pudełka. Jakby po butach. Otwieram jedno i widzę, że jest zapchane zeszytami po brzegi. Klękam zapominając, że to nowe spodnie, a podłoga nie jest pierwszej czystości. Wyjmuję zeszyt z wierzchu i widzę, że są tam jakieś zapiski, ale mam słabe światło więc nie jestem w stanie stwierdzić. Przymykam wieczko pudełka i dostrzegam napis czarnym markerem „Flori”. Na tym drugim też taki jest. Ktoś tu jedzie ze mną do Innsbrucka. Kiedy mam je otworzyć nagle zaczyna dzwonić mój telefon. Wyjmuję go z kieszeni spodni i odbieram połączenie od Gregora.
- Hej młoda, o której chcesz jechać?
- Co młoda, co młoda, z tego co się orientuję to ty też rocznik 90.
- Ale ja styczeń – niemal widzę jak bezczelnie się szczerzy.
- Skąd wiesz, że ja te nie jestem ze stycznia?
- Obczaiłem cie na fejsie już dawno – śmieje się, a wywracam oczami.
- A która jest godzina? - Kieruję rozmowę na odpowiednie tory.
- 19:45
- Nie no tak, zbieramy się. O 20 będę gotowa.
- Będę czekał – rzuca i rozłącza się. Wsuwam telefon do tylnej kieszeni spodni i biorę pudełka pod pachy po czym ostrożnie schodzę po schodach. Wnoszę je do pokoju następnie zdjęcia które były w drugim upycham w pudełku z zeszytami. Nie wiem jakim cudem ale się mieszczą, a puste opakowanie wsuwam pod łóżko. Zabieram swoje znalezisko i schodzę z nim cichaczem na dół. Pakuje go do swojej torby gdzie mieści się z nieco większym problemem. Następnie wchodzę do salonu gdzie całe towarzystwo siedzi przy stole. Ze trzy talerze ciast, ciasteczek, a dla mnie była tylko zapiekanka. Zapamiętam sobie. Wujek nie zawiódł i przywiózł swoją słynną nalewkę. Co ja widzę, nawet trzy.
- Jest i moja bratanica, jedyna! – jako pierwszy mnie zauważa.
Ukazuję swój firmowy uśmiech numer 6 i witam się z ciocią a następnie wujkiem.
- No, siadaj, opowiadaj, jak ci życie leci, musisz się jednego kieliszka ze mną napić, chłopaka masz? Prace podobno tak, tylko na samochód zbierasz? Nie martw się na święta coś ci sypnę. No, jako chrzestny ma się rozumieć! – nalewa i wręcza mi kieliszek – Twoje zdrowie kochana.
Wypijam i krzywię się. Wciąż ta sama.
- Nawet ci w tym roku przywiozłem żebyś w tym Innsbrucku tak o suchym pysku nie siedziała – puszcza mi oczko.
- Frank! – oburza się moja mama i ciotka, a ja wybucham śmiechem.
- Dobrze wujku, wezmę sobie, masz rację. Ale ja już musze się zbierać.
- No jak to już? - teraz oburzają się wszyscy.
- Do pracy jutro nikt za mnie nie pójdzie – wzdycham uśmiechając się przepraszająco.- A gdzieś na ten samochód muszę zarobić prawda?
Po chyba 10 minutach pożegnań i dyskretnych wsunięciu butelki pod kurtkę mogłam opuścić dom rodzinny. Kiedy wyszłam zza domu dostrzegłam, że Gregor już czeka pod bramą więc podbiegłam i szybko znalazłam się przy drzwiach pasażera.
- Długo czekasz? – pytam od razu.
- Byłem punktualnie.
Spoglądam na zegarek i widzę, że 15 minut po czasie.
- Przepraszam cię bardzo, ale mama i wujek Frank i ta…
- W porządku, Flo, luzik. Przecież nic się nie stało. – uśmiecha się i odpala silnik. Wzdycham jeszcze z przepraszającym uśmiechem, odkładam torbę na tylne siedzenie, a pod kurtki wyjmuję przemycony towar.
- Zachowam na twoje pierwsze podium w tym sezonie – oświadczam na co on parska śmiechem.
- Zepsuje się do tego czasu.
- Nie mów tak – szturcham go. – Poczeka, nie ma problemu. – ją również odkładam na tyły, a ja usadawiam się wreszcie wygodnie.


---
O matko. Wracam tu po takiej przerwie, że zapomniałam jakie blogi pisałam, serio XD Nie było mnie tu tak długo bo zapomniałam hasła do bloggera a poten w ogóle nie chciałam nic pisać. Z tego co widziałam mam tutaj napisane chyba do 12 rozdziału czy jakoś tak więc pewnie to opublikuję, chyba że nie będzie sensu.
W sumie to chciałabym wrócić do pisania ale nir mam żadnych długotrwałych pomysłów poza jednodniowymi przypływami weny i po zabawie.
No także jak ktoś tu w ogóle jeszcze zaglądnie to super. 
Pozdrawiam ;**

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Sześć

Budzę się niewyspana i już czuję, że to nie będzie dobry dzień. Kark boli mnie niemiłosiernie, ale jakimś cudem udaje mi się wstać z kanapy. Zapamiętać, nigdy więcej tu nie zasypiać. Ogarniam się i wychodzę do pracy. Podciągam szalik bardziej na twarz, bo przecież czapki to nie warto brać. Wieje jak cholera. Docieram na miejsce i wchodzę na drugie piętro gdzie mieści się redakcja. Zostawiam kurtkę w korytarzu i siadam przy biurku. Nie zdążam nawet wziąć głębszego oddechu kiedy wściekła Nicole rzuca plik papierów na swoje biurko po czym siada na krześle.
- Matko, coś się stało? - pytam zdziwiona patrząc na nią.
- Tak - mówi przez zaciśnięte zęby. Unoszę brwi dając jej do zrozumienia, że owszem, interesuje mnie o co chodzi.
- Emilie nie chce pozwolić mi zrobić tak dobrego materiału.
- Zaczyna się ciekawie - rzucam.
- Ale nie jest do cholery! - uderza dłonią o blat. Tak zdenerwowanej to jej jeszcze nie widziałam. Bierze głęboki oddech, a ja cierpliwie czekam - No więc idę dziś rano do szanownej naczelnej i mówię: zróbmy materiał o tutejszych fatalnych warunkach w schronisku. Może uda się przyciągnąć uwagę miasta lub kogoś kto mógłby wpłacić jakieś fundusze na konto schroniska. Mówię, że jest przepełnione, że za mało wolontariuszy, że brakuje jedzenia. A co słyszę od pani naczelnej?
Patrze na nią wyczekująco.
- "My zajmujemy się poważnymi sprawami" - teraz to mnie totalnie zatkało, ale zaraz zaczyna narastać we mnie złość.
- O nie. Napiszemy ten reportaż i to tak, że się zdziwi - oświadczam. Nicole wstaje i przybija mi głośną piątkę - Idziemy tam teraz, zaraz. Zrobimy wywiady z właścicielami, wolontariuszami. Zrobię zdjęcia, opiszemy to tak, że mucha nie siada.
- Boże, kocham cię dziewczyno - mówi podekscytowana.
- To idziemy. Powiem jaszcze Emilie, że idziemy zrobić materiał, który od tygodni jest gotowy.
A to cwaniara. Uśmiecham się pod nosem i zabieram aparat, a z korytarza kurtkę. Czekam przed budynkiem na Nicole. Pakujemy się do jej auta i jedziemy w stronę schroniska. Jesteśmy tam po 15 minutach. Budynek z zewnątrz już wygląda nieciekawie, a ja już się boję co zobaczę w środku. Jest to szara już przybrudzona budowla z prostym, czytelnym szyldem. Ogrodzenie nie jest w najgorszej formie, więc chociaż to jest lepsze niż się spodziewałam. Wchodzimy do środka i znajdujemy się w korytarzu. W rogu po lewej stronie jest jakby recepcja gdzie stoi jakaś szatynka tyłem do nas pisząc coś na kartkach.
- Dzień dobry - mówimy. Odwraca się i posyła nam lekki uśmiech również się witając.
- Czym mogę służyć?
- Jesteśmy z tutejszego portalu internetowego. Chcemy zrobić reportaż o tym schronisku. - dziewczyna dziwi się, a w jej oczach widać strach.
- Co, ale dlaczego?
- Chcemy wam pomóc - mówię spokojnie - Czy możesz nam trochę poopowiadać?
- O czym na przykład?
- Jakie panują tu warunki, ile macie zwierząt, ilu wolontariuszy i tak dalej. - wyjaśnia Nicole.
- A ja jeśli mogę rozejrzę się - mówię, a ona kiwa głową. Ruszam więc powoli przed siebie po czym skręcam w lewo. Trafiam do pomieszczenia gdzie w klatkach swoje życie spędzają kotki. Jest ich tutaj tak dużo, że niekiedy siedzą po dwoje w jednej klatce. Wyjmuję aparat i dokumentuję to. Serce mi się po prostu kraje. Nie mogę znieść tego widoku. Moją uwagę przykuwa przykuwa piękny szary z czarnymi prążkami kocur. Podchodzę do niego bliżej i od razu się zakochuje. Przyglądam mu się i dostrzegam że jedno uszko ma lekko nadszarpnięte. Jego oczęta są koloru ciemnego pomarańczu, a na nosie ma coś jakby kremową plamkę. Istny dziwoląg, ale przepiękny.
- Będziesz mój koteczku - mówię głaszcząc go delikatnie po nosku przez szparę między kratkami. Wychodzę z pomieszczenia i później obchodzę całe schronisko odwiedzając jeszcze 3 pomieszczenia wypełnione psami i 3 kotami. Nie mogę patrzeć na te piękne zwierzęta wiedząc, że nie mogę im wszystkim dać wspaniałego, ciepłego domu.

Po 2 godzinach wychodzimy ze schroniska. Zapowiadam Annie, bo tak ma nie imię szatynka, że wracam tu jeszcze w tym tygodniu po tego pięknego kotka. Nicole również się udziela postanawia również zaadoptować zwierzaka. Anna cieszyła się niesamowicie. Dawno nie widziałam kogoś tak szczęśliwego. Nicole po drodze do redakcji streszcza mi mniej więcej rozmowę z szatynką oraz jej rodzicami, którzy założyli to schronisko i są właścicielami. Wychodzi na to, że to wspaniali ludzie. Parkujemy pod redakcją i wysiadamy z samochodu. Zamykam drzwi, a mój telefon daje o sobie znać dzwoniąc. Na ekranie pojawia się napis "Gregor i uśmiecham się sama do siebie.
- Widzę ten wyszczerz - oznajmia mi Nicole.
- Zamknij się - parskam i odbieram.
- Słucham ja ciebie Gregorze.
- Cześć miałbym propozycję - oznajmia.
- Słucham
- Tak sobie pomyślałem, że jeżeli wybierasz się jutro do Kufstein to moglibyśmy pojechać w sumie razem.
-Jutro? Czemu jutro? - dziwie się.
- Nie jedziesz na Wszystkich Świętych do domu?
- To jest jutro?!
- Ee, tak, po 31 październiku nie następuje 32, a własnie 1 listopada.
- Kompletnie zapomniałam - strzelam sobie facepalma.
- To jak?
- Jeżeli masz ochotę to oczywiście.
- To mołabyś przyjechać do mnie dzisiaj, przekimać się i rano byśmy od razu pojechali - rzuca sugestie
- Może teraz się przekonam czy kanapa wygodna.
- Nie będzie takiej potrzeby - śmieje się - Ja będę w domu po treningu koło siedemnastej. Upredzam żebyś nie musiała całować klamki.
- Dziękuję, o wielkoduszności - parskam - Muszę już kończyć bo w pracy jestem, pa
- Hej.
Czy ja właśnie zgodziłam się drugi raz w ciągu trzech dni nocować u Gregora Schlierenzauera? W środku część mnie cieszy się jak dziecko, a druga część puka się w czoło. Biorę głęboki oddech uspokajający i przybieram kamienną twarz po czym ruszam w stronę wejścia do budynku. Zostajemy po godzinach, żeby obrobić materiał do absolutnej perfekcji. Kończymy dopiero po 16 i idziemy do naczelnej. Pukamy do drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia wchodzimy. Dziwi się na nasz widok.
- Nie powinnyście być już w domu? - patrzy na zegarek.
- Materiał gotowy do wrzucenia - oznajmiam.- O schronisku rzecz jasna.
- Przecież...
- Chociaż obejrzyj. To jest na prawdę dobrze zrobione. Nie możemy omijać krzywdy, która dzieje się pod naszym nosem. Państwu Fischer trzeba pomóc. Po to to pisałyśmy.
Widząc zdeterminowanie  na naszych twarzach naczelna mięknie i otwiera laptopa.
- Jeśli mi się spodoba - wejdzie, jeśli nie to nie. Możecie wyjść.
Opuszczamy więc pomieszczenie.
- Nie ma szans żeby tego nie wpuściła - rzucam.
- Nawet cienia - dorzuca Nicole i maszerujemy w stronę naszych biurek. Chwytam torebkę, ale zanim wychodzimy z budynku sprawdzamy jeszcze czy na portalu pojawił się nasz reportaż. Nie mogło być inaczej. W wyśmienitych humorach wychodzimy.
- Podrzucić cię? - pyta brunetka.
- Nie trzeba, trzymaj się - mówię z uśmiechem i wychodzę na chodnik. Jestem tak radosna, że po drodze wstępuję do sklepu i kupuję najlepsze wino. W domu jestem po 10 minutach i widzę, że jest już 17. Dopiero teraz przypomina mi się ból w karku. W ciągu dnia udało mi się go skutecznie ignorować. Kręcę głową próbując go uśmierzyć. W międzyczasie zastanawiam co by tu zjeść bo mój żołądek odprawia już jakieś pieśni godowe. Zabieram się za makaron ze szpinakiem.
Po zjedzonym posiłku wędruję do pokoju i wyjmuję torbę, do której wrzucam ciuchy oaz kosmetyczkę. Na koniec wsuwam tam również wino. Zabieram portfel, klucze, telefon, ubieram się i wychodzę. Wysyłam Gregorowi sms'a, że niedługo będę i zbiegam po schodach. Postanawiam zrobić sobie spacer. Po prawie pół godzinie jestem pod blokiem Gregora. Znajduję się na odpowiednim piętrze i dzwonię dzwonkiem do drzwi. Czekam chwilę przestępując z nogi na nogę, aż drzwi się otwierają.
- Czy to tutaj mogę się przechować? - uśmiecham się na widok szatyna.
Stoi przede mną w ciemnych dżinsach i niebieskiej bluzie, a włosy o dziwo ma jakieś przygładzone.
- Dokładnie tutaj - uśmiecha się szeroko i robi mi miejsce w drzwiach. Przechodzę i zdejmuję kurtkę, którą skoczek uprzejmie odwiesza. Następnie odstawiam buty i jestem proszona do salonu. Siadam sobie na wygodnej kanapie.

- Chcesz coś do picia? - pyta, a wtedy na moją twarz wpływa szeroki uśmiech.
- O nie, nie. To ja przyniosłam dzisiaj picie. Ty przygotuj kieliszki. Zaraz ci wszystko opowiem bo niesamowicie mnie to dzisiaj uszczęśliwiło. - wstaję z kanapy i szybko znajduję się przy torbie, z której wyjmuję trunek. Wchodzę z nim do kuchni gdzie powędrowałam Gregor.
- Tada! - szczerze się wskazując na wino.
- To musiało być coś faktycznie wielkiego - śmieje się i podchodzi do stołu, na którym stawia dwa kieliszki. Wręczam mu butelkę by mógł otworzyć po czym rozlewa do naczyń, następnie przekazując mi jedno z nich.
- No to twoje zdrowie.
- Nie moje. Wypijmy zdrowe Nicole bo bez niej by mi się nie udało - upijamy łyk, i siadamy na taboretach, a ja zaczynam opowiadać. Wszystko z każdym najmniejszym szczegółem. Cały czas się uśmiecham. Kiedy przypominam sobie Annę i tego przepięknego kotka, a potem minę naczelnej. Gregor cały czas na mnie patrzy. Obserwuje pilnie moją twarz i patrzy na mnie skupiony z lekkim uśmiechem nieschodzącym mu z ust.
- Jestem z ciebie dumny - mówi gdy kończę.
- A ja będę z ciebie gdy pomożesz mi wybrać odpowiednie imię dla tego kocurka. - odpowiadam.
- Mówię całkiem poważnie.
- A ja to niby żartuję? - uśmiecham się szeroko.
- Imponujesz mi tą determinacją.
- Tak jak ty mi - patrzę mu w oczy, a i on nie odwraca wzroku - To nie ja wracam do sportu po prawie rocznej przerwie. Naprawdę trzymam za ciebie kciuki żebyś wrócił do wysokiej formy.
Uśmiecha się wciąż nie odwracając wzroku, ale teraz studiuje całą moją twarz. Opieram łokieć o blat.
- To jak z tym imieniem? Pomożesz mi czy mam go od razu nazwać Stefan?
- A czemu nie Gregor? - burzy się od razu - Chcesz żeby nie umiał grac w kręgle?
- Przecież i tak by ze mną nie wygrał.
- Zdziwiłabyś się.
- Wciąż mówimy o kocie czy o twoich niespełnionych kręgielnych ambicjach? - parskam śmiechem.
- Jesteś naprawdę okropna.
- To czemu mnie zaprosiłeś?
- Bo jestem gorszy - mówi spuszczając wzrok.
- A nie wyglądasz - rzucam z lekkim uśmiechem. Przechylam głowę i wpatruję się w niego.
- Wymyślmy to imię - zmienia wyraz twarzy na wesoły i wstaje z taboretu, po czym chwyta butelkę i kieliszek. Daje mi to do zrozumienia, że przemieszczamy się więc ja również wstaję i wychodzimy z kuchni. Gaszę światło i podążam za nim do salonu. Siada na środku kanapy, a ja po lego lewej stronie opierając się plecami o podłokietnik podciągając kolana do siebie.
- Zagrajmy do trzech propozycji - mówię - Ty podasz 3 i ja, a potem zdecydujemy. Ty pierwszy,
- Batman, Bekon, Gregor. - mówi bez zająknięcia.
- Musiałeś?
- Ale co?
- Ależ z ciebie narycz - kopię go lekko w bok.
- To chyba nie moja wina, że dali mi takie ładne imię - szczerzy się upijając łyk wina - Teraz ty.
- Cezar, Bursztyn, Stefan - unosi brew - No co? Zostaliśmy przy swoich propozycjach.
Przez kolejną godzinę spieraliśmy się o imię. Gregor ma obolałe żebra, a ja całe kości piszczelowe. Bo gdy mnie wkurzał obrywał w żebra, a gdy ja jego to w nogę. Cóż za dojrzałe zachowanie, doprawdy.
- Poddaję się. Z tobą się nie da dyskutować jak z człowiekiem - prycha Schlierenzauer.
- No bez jaj, ale nie nazwę zwierzaka Bekon - oburzam się.
- PRZECIEŻ BEKON JEST DOBRY!
- Nie na imię dla kota - pukam się w czoło, a potem krzyżuję ręce na piersiach i patrzę na niego spod grzywki, która opadła mi na czoło.
- No to słucham, jak go nazwiesz? - przyjmuje taką samą pozycję jak ja tylko siada do mnie przodem po turecku.
- Batman - mówię cicho.
- Co? Nie usłyszałem - nachyla się.
- Batman - chrząkam.
- Jak? Jak? Możesz powtórzyć? - opiera brodę na moich kolanach i nastawia ucho.
- Batman - oznajmiam głośno.
Odsuwa się i patrzy na mnie zdumiony.
- To po co się kłóciłaś?
- Żeby cię podrażnić - odpowiadam szczerząc się.
- No nie mogę - rzuca się na mnie i zaczyna mnie łaskotać. Krzyczę żeby przestał bo boleśnie wbija mi palce w mój brzuch, ale on ma mnie gdzieś. I że płaczę ze śmiechu też ma gdzieś. W końcu udaje mi się go z siebie zrzucić i razem lądujemy na podłodze. Upadam wprost na niego. Nasze twarze dzielą dosłownie centymetry. 

Moje serce bije jak oszalałe, ale nie wiem czy to spawa tego, że przed chwilą byłam niemiłosiernie łaskotana czy tego, że on jest tak blisko. Czuję także jego szybkie bicie serca, a na mojej twarzy co chwilę odczuwam jego nierównomierny oddech. Totalnie pogubiłam się w jego oczach. Nie mogę oderwać wzroku aż nagle całą magię przerywa mój dzwoniący telefon. Zrywam się jak poparzona z podłogi mało się na zabijając i szukam w torbie telefonu. Znajduję go i na wyświetlaczu widzę, że dzwoni mama.
Biorę głęboki oddech i odbieram.
- Hej mamo.
- No cześć, czy ty się jutro zamierzasz pojawić w domu?
- Tak, przyjadę - mówię.
- Dawno nie dzwoniłaś...
- Byłam trochę zajęta - odpowiadam.
- Tak zajęta żeby do matki nie zadzwonić? - śmieję się.
- Przepraszam mamo, jutro pogadamy muszę kończyć, pa.
- Pa córciu, trzymaj się - od razu po tych słowach kończę połączenie.
Wzdycham i opieram głowę o ścianę. Co to miało być przed chwilą. Totalnie nie mogłam się ruszyć. Jakbym dostała jakiegoś paraliżu, a to tylko za sprawą jego oczu i dłoni na mojej talii. Nie świruj Flori. Tylko nie świruj. Zachowuj się normalnie i będzie dobrze. Łatwo mówić, a potem spojrzy na mnie tymi swoimi ślepiami i po wspaniałych radach głosu z tyłu głowy. Ogarniam się i staję w drzwiach do salonu.
- Pora chyba spać. Wystarczy tych szaleństw - rzucam do chłopaka, który wciąż leży na podłodze stukając coś na telefonie. Kiedy słyszy mój głos przenosi wzrok na mnie i siada po turecku.
- Racja. Nie jesteś czasem głodna? Tak, wiem słaby ze mnie gospodarz domu - drapie się po karku.
- Nie, nie jestem - uśmiecham się lekko - Mogę pierwsza zając łazienkę?
- Tak, jasne - rzuca i wstaje z podłogi. Odwracam się i biorę ze sobą torbę po czym udaję się do łazienki. Biorę błyskawiczny prysznic, przebieram się w piżamę i zmywam makijaż i czeszę włosy bo wołają o pomstę do nieba. Wychodzę z pomieszczenia i dostrzegam Gregora siedzącego w kuchni. Spogląda na mnie.
- Przygotowałem ci moją sypialnie - mówi i kontynuuje zanim zdążę coś powiedzieć - Nie bój się będę spał w pokoju obok, nie na kanapie.
Uśmiecham się lekko.
- Dziękuję. Dobranoc Gregor
- Dobranoc Tina - puszcza mi oczko. Kieruję się do pokoju który już zdążyłam ostatnio obejrzeć. Odkładam torbę koło szafki nocnej przy której pali się lampka nocna. Wpełzam pod kołdrę, gaszę lampkę i przytulam twarz do poduszki, która jest przesiąknięta jego perfumami. Zaciągam się tym pięknym zapachem i przymykam oczy. Jednak to był dobry dzień.
Naciągam kołdrę na ramię i zasypiam.

---
Tsaaa... Poza sezonem ciężko mi pamiętać, że muszę wrzucić rozdział na skoczne opowiadanie, wybaczcie. Pojawiam się po miesiącu z rozdziałem, co do którego mam teraz mieszane uczucia, ale w sumie go lubię :)
Ściskam :*

niedziela, 21 maja 2017

Pięć

Budzę się i otwieram oczy. Rozglądam się. Nie, to nie mój pokój. Ani nawet nie moje mieszkanie. Gregora. Ale z tego co pamiętam to ostatnio byłam w salonie. Przekręcam się na plecy i przeciągam. Przesuwam wzrokiem po ścianach. Na tej samej ścianie co łóżko jest okno, pod którym stoi biurko z jasnego drewna. Po prawej mamy dużą szafę, na przeciwko drzwi, obok nich są trzy półki, na których stoją po 3 zdjęcia. Reszta ściany to medale. Najniżej wisi długa półka, na której stoją jakieś trofea. Wstaję z łóżka i podchodzę.
Kryształowa Kula za sezon 2008/2009Kryształowa Kula za sezon 2012/2013. Cztery medale olimpijskie przyciągają moją uwagę. Trzy z roku 2010, w tym jedno złoto, oraz srebro w 2014. Wyciągam rękę i delikatnie przejeżdżam palcem po złocie z Vancouver Faktycznie jest niezły, myślę. Spoglądam na dwa trofea za coś co nazywa się Turniejem Czterech Skoczni i wydaje mi się, że kiedyś słyszałam tę nazwę, ale nie mogę sobie przypomnieć o co chodziło. Wzdycham zirytowana. Słyszę jak ktoś delikatnie naciska klamkę, a potem do pokoju wsuwa się głowa Gregora. Gdy mnie dostrzega uśmiecha się.
- Chyba byłeś trochę zbyt skromny gdy mówiłeś, że "idzie mi nawet nieźle" - kreślę cudzysłów w powietrzu i kiwam głową na medale.
- Może - uśmiecha się lekko, ale widać, że jest dumny z tego co tu wisi. - Zapraszam na śniadanie - otwiera szerzej drzwi i przepuszcza mnie przodem.
Schlierenzauer informuje mnie, że po dzieciaki przyjechali już wcześniej ich rodzice i to wyjaśnia czemu jest tu tak cicho. 
Siadamy przy stole, który zastawiony jest jedzeniem. Aż na sam widok zaczęło mi burczeć w brzuchu. Siedzimy kilka chwil w ciszy.
- To jak, poopowiadasz mi trochę? - pytam smarując kanapkę nutellą
- O czym? - unosi na mnie wzrok znad miski z płatkami.
- O twoich skocznych wyczynach, a niby o czym?
- Nie lubię się chwalić- mówi.
-Jakbyś nie lubił się chwalić to te wszystkie medale trzymałbyś w pudełku pod łóżkiem - rzucam, a on również się uśmiecha
- No co chcesz wiedzieć? - wzdycha, ale po jego twarzy widzę, że się cieszy.
Wszystko.
- Ogólnikowo bardzo. - śmieje się.
- Na przykład, jak ci idzie w tym sezonie.
- Póki co jeszcze się nie zaczął. Nie wiem czy wystartuje - patrzy w bok.
- Co? Czemu? 
- Tak się składa, że ostatni sezon był trochę słaby, więc chciałem odpocząć, a zamiast tego zerwałem więzadła.Tak, nie za ciekawie - krzywi się lekko widząc moją przerażoną minę - Ale w tamtym momencie kontuzja to było najmniejsze zło. Gorzej działo się w mojej głowie. Przeżywałem niezły kryzys - jak tutaj "niezły kryzys" znaczy tyle co określenie "nieźle mi idzie" przy tylu medalach to nawet nie chcę sobie wyobrażać.- Było ciężko, ale trochę też dzięki tej kontuzji zrobiłem sobie dłuższą przerwę od sportu, która była mi w tamtym momencie bardzo potrzebna. Nie czułem radości ze skakania wtedy. Rozumiesz? - spogląda mi w oczy, a ja w skupieniu kiwam głową. Wsłuchuję się w jego słowa i próbuję wczuć w jego sytuację. Nie idzie mi to zbyt dobrze. - Zrobiłem sobie totalny reset głowy, bardzo wypocząłem, naładowałem baterię i nabrałem, chęci do powrotu do skakania. Teraz z powrotem sprawia mi to ogromną radość. Nie mogę się już doczekać aż wrócę do zawodów i będę się cieszył dalekimi skokami. - kończy, a ja patrzę na niego z ogromnym podziwem i uśmiecham się lekko
- A kiedy zaczynacie skakać? 
- 25 listopada w Kuusamo, w Finalndii jest pierwszy konkurs.
- No to nie ma co się zastanawiać, tylko jedziesz tam i skaczesz - mówię pewnym siebie głosem. Zaczyna się śmiać.
- Mam nadzieję, ale nie chcę się napalać ani niczego przyspieszać. Zresztą powrót do zdrowia, a powrót do formy i dobrego, dalekiego skakania to drugie.
- Wierzę, że dasz radę - mówię patrząc mu w oczy. 
Utrzymujemy kontakt wzrokowy przez chwilę, po czym spuszczam wzrok na swoją kanapkę.
- Powiedz mi co czujesz jak lecisz - mówię po dłuższej chwili ciszy i znów na niego patrzę. 
Na jego twarzy wstępuje lekki błogi uśmiech. Patrzy rozmarzony przez okno i już wiem jaka jest odpowiedź.
- Gdy siadam na belce słyszę tą wrzawę spod skocznią. Słyszę doping, radość kibiców, którzy patrzą na swoich ulubieńców. Na ludzi, którzy sprawiają im radość. Czuję chłód szczypiący policzki i palącą presję. Ale gdy odpycham się od belki nie słyszę już nic.Wzbijam się w powietrze i czuję taką nieopisaną błogość, wolność i radość, że w żadnym innym miejscu tak się nie czuję. Wszystkie złe emocje znikają. Nie mam problemów. Jestem tylko ja i kilka sekund w przestworzach. To jest po prostu genialne. Nie do opisania. 
- Po prostu to kochasz - mówię uśmiechając się lekko.
- Tak. Kocham to. Zdecydowanie to kocham. - Mówi patrząc mi w oczy
- Więc zrób wszystko żeby wrócić do tego jak najszybciej.

Nie mogę. Po prostu nie mogę tego znieść. Jasna cholera. Tak się nie da. Jestem jakaś nienormalna. Siedzę sama w mieszkaniu. Na kanapie w salonie. Telewizor jest wyłączony. Panuje kompletna cisza. Jedyne źródło światła to lampa stojąca przy kanapie. Siedzę opatulona kocem i mam dość tej ciszy i samotności. Najdziwniejsze jest to, że nigdy mi nie doskwierała. Przecież od 6 lat, od momentu wyprowadzenia się do Innsbrucku byłam sama i nigdy mi to nie przeszkadzało. Potrafiłam po prostu skupić się na sobie. A teraz jest inaczej. Teraz nagle mi to przeszkadza. Przygryzam wargę zaczynając szukać przyczyny i pierwsze co pojawia mi się w głowie to obraz przystojnego szatyna z idealnym uśmiechem i poczochranymi włosami. Mimowolnie lekko się uśmiecham. Przypominam sobie co mówił mi dzisiaj rano o swoich problemach, o pasji i znów pojawiającej się miłości do skakania. On chyba mi zaufał. Inaczej raczej by tego nie robił. Ja też byle komu nie mówiłabym o swoim wypadku. Jemu też jeszcze nie powiedziałaś.
Przypominam sobie jak rozpromienił się kiedy mówił jak czuje się podczas lotu i w środku robi mi się tak bardzo ciepło.
I wtedy zrywa mnie z kanapy. Wychodzę z salonu, ubieram buty, kurtkę i opatulam szyję szalem po czym opuszczam mieszkanie. Na zewnątrz panuje szarówka. Latarnie uliczne są już zapalone. Wskakuję na chodnik i szybkim krokiem idę przed siebie. Po lewej stronie mijam witryny sklepów, a po prawej samochody jadące w jedną i drugą stronę. Co jakiś czas mijam przechodnia. W końcu jestem na miejscu. Nigdy nie zwracałam na nią szczególnej uwagi. O uszy obijało mi się, że jest. Że coś się tam dzieje, ale nie skupiałam się zbytnio na tych informacjach. Nigdy też tu nie byłam. A teraz stoję pod nią z głową zadartą do góry, ustami rozszerzonymi z zachwytu i oczami, które chłoną wszystko. Bergisel. To ona rozpościera się przede mną. Góruje nad miastem. Dech mi zapiera kiedy patrzę jaka jest ogromna. A jeszcze bardziej kiedy przypomina mi się, że oni wjeżdżają tam siadają na belce i jadą tak w dół. Przeraziło mnie to. Ale potem znowu zaciekawiło kiedy wyobrażam sobie jak wspaniale czują się lecąc. I znowu na moje usta wpływa uśmiech bo przypomina mi się Gregor. Chciałabym go zobaczyć jak tu wygrywa. Jak w jego oczach błyszczy szczęście. Jak twarz rozjaśnia szczery, szeroki uśmiech. A potem jak radosny przytula mnie i... Hola, hola, stop panienko. Chyba trochę poszalałyśmy.
- Pani też na taras widokowy? - słyszę pytanie zza siebie. Zdziwiona odwracam się i widzę chłopaka dużo wyższego ode mnie. Uśmiecha się lekko również świdrując mnie wzrokiem. Oczy ma jasne, a kosmyki ciemnych włosów wystają spod czapki. Ręce trzyma w kieszeniach czarnej kurtki, a na ramieniu ma zarzucony plecak.
- Emm.. - próbuję coś z siebie wykrztusić.
- Bo ja nie jestem tutejszy i się zastanawiam którędy tam wejść.
- Szczerze powiedziawszy, mieszkam tu od 6 lat i również nie wiem - uśmiecham się z zakłopotaniem.
- To może razem damy jakoś radę? - proponuje patrząc mi w oczy.
Utrzymuję z nim kilkusekundowy kontakt wzrokowy zastanawiając się
- Czemu nie - wzruszam ramionami.

We dwójkę szybko nam poszło i już 15 minut później siedzę na krześle przy stoliku w kawiarence, najbliżej okna. Nie odwracam wzroku od tego co widzę. Chłonę całość i każdy szczegół z osobna. Słońce już dawno zaszło, ale cały Innsbruck jest przepięknie oświetlony. Szczyty górskie są już przyprószone śniegiem. Wyobrażam sobie jak magicznie musi tu być w zimie. Uśmiecham się delikatnie na swoją wizję, a to z kolei prowadzi mnie do kolejnej refleksji. Kiedy zaczęłam zwracać na to uwagę. Nigdy taka nie byłam. To znaczy odkąd pamiętam. Stąpałam twardo po ziemi. Nie rozmarzałam się zbytnio. Jako przyczyna znów jawi mi się szatyn. Przymykam oczy.

- No to co proponujesz?
- Na co masz ochotę? To w końcu twoje urodziny - wskakuję na stół i przebieram nogami w powietrzu, a wzrok kieruję na chłopaka. Którego twarzy znowu dobrze nie widzę.
- No nie wiem i tak pewnie nie wyjdzie - porusza lewym ramieniem opierając się o szafkę
- Nie wierzysz w nas? - oburzam się.
- Nie umiesz piec - stwierdza uśmiechając się kpiąco.
- Nieprawda! - oponuję zeskakując ze stołu i staję przed chłopakiem z zacięciem patrząc mu w oczy - To ty zawsze wszystko psujesz - wbijam  mu palec w klatkę piersiową
- No to się przekonajmy i zróbmy sernik na zimno - mówi wyzywająco - Tu przynajmniej nic nie spalisz - odwraca się by zajrzeć do lodówki.
- Głupi jesteś - staję obok i patrzę na niego spod byka, a grzywka opada mi na oko.
- Za to ty oślepniesz przez te włosy na oczach, Flo - uśmiecha się lekko ogarniając kosmyki.

- Proszę bardzo, sernik na zimno - mój towarzysz o imieniu Lucas, jak udało mi się ustalić, stawia przed mną talerzyk oraz kubek z herbatą z cytryną. Tym samym wyrywając mnie z przyjemnego letargu.
- Dzięki - rzucam uśmiechając się.
Przysuwam do siebie talerzyk, ale wciąż swoją uwagę skupiam na krajobrazie roztaczającym się za oknem. Chyba będę musiała przychodzić tu częściej.
Lucas nadaje tory naszej rozmowie. Ja bardziej skupiam się na widoku oświetlonego Innsbrucka i gór. Siedzimy tam aż do momentu kiedy kelner zakłopotany mówi, że już zamykają.
Zbieramy się więc i po kilku minutach jesteśmy już na dole.
- To ja w tamtą stronę - mówi kiwając głową w lewo.
- A ja w przeciwną - mówię wciskając ręce w kieszenie - Naprawdę miło było cię poznać.
- Ciebie też - posyła mi uśmiech - Ale chyba powinnaś skupić na tym o którym myślisz patrząc na te górskie szczyty.
Patrzę na niego bo trochę mnie zatkało.
- Do zobaczenia, Flori.
- Do zobaczenia - mówię cicho do jego pleców. Obracam się na pięcie i ruszam w kierunku mieszkania.
Poczułam niewyobrażalną potrzebę przebywania w towarzystwie Gregora.
Zatrzymuję się gwałtownie. Nie wiem czy mam sobie dać w twarz czy wybuchnąć śmiechem. Chyba cie pogrzało Florentina. Opanuj się trochę i przestań świrować. Znasz Gregora jakieś dwa tygodnie. Kręcę głową i ruszam znowu szybkim krokiem. Jestem nienormalna. Jestem nienormalna. Nie-nor-mal-na.
Wchodzę do mieszkania i zamykam drzwi. Następnie opieram się o nie i zjeżdżam do parteru. To takie niesprawiedliwe. Ten wypadek był niesprawiedliwy. I ta cholerna amnezja. Czuję się jakbym nie była sobą. Ciągle mam wrażenie, że ktoś po prostu wcisnął mnie w życie jakiejś innej osoby. Ciągle mam wrażenie, że brakuje mi bardzo ważnej części dawnego życia. Części, o której rodzice nic mi nie powiedzieli. Części, która wraca do mnie w tych wszystkich cholernych wspomnieniach. I wiem, że chciałam się odciąć od tamtego życia. Zacząć od nowa, ale ono samo do mnie wraca. I to chyba dobrze. Ja też coraz bardziej chce do niego wrócić. Podczas najbliższego wolnego wrócę do domu i przeszukam dokładnie swój pokój i strych.
Z takim postanowieniem wstaję z podłogi i zdejmuję kurtkę, a następnie buty i opadam na kanapę w salonie włączając telewizor. 

---
Wiem co myślicie. "Miałaś nadrobić zaległości w weekend, gamoniu" Uwierzcie, że mówię sobie dokładnie to samo od zeszłej niedzieli. Byłam pewna, że w maju będę sobie chodzić do szkoły dla czystej rozrywki, ale nic bardziej mylnego, niestety.Jeśli macie więcej wolnego czasu to bardzo wam zazdroszczę. Pojawię się z komentarzami, ale na razie musicie mi wybaczyć.
Ściskam. Widzimy się tutaj za dwa tygodnie, bużiak :*



sobota, 6 maja 2017

Cztery

-Maj haaaart willl goooo ooooooon…! – zaczął wyć, bo śpiewaniem to ja tego nie nazwę. Nie będę bluźnić. Więc, zaczął wyć spod prysznica, a ja gdy tylko to słyszę nakrywam twarz poduszką, która leży na fotelu.
- Stul ryj, pacanie! – krzyczę, ale on nie przestaje, a wręcz przeciwnie, fałszuje głośniej. Zatykam uszy by zagłuszyć dźwięki, ale słabo mi to wychodzi.

- No zaaaaaamknij sieeee – jęczę rozpaczliwie przeciągając samogłoski, a wtedy chłopak staje w drzwiach. Ma na sobie koszulkę oraz dresowe spodnie, Z niedosuszonych, sterczących na wszystkie strony włosów skapuje woda mocząc t-shirt. 

- Przypominam ci tylko, Tina, że to akurat mój dom i będę tu sobie robił co mi się żywnie podoba - wystawia mi język, a do mnie dociera już przyjemny zapach jego żelu pod prysznic.

- A nie mógłbyś tego robić trochę mniej? Zwłaszcza gdy takie osoby jak ja chcą jeszcze zachować słuch. To jednak bardzo przydatny zmysł – po tych słowach na mojej twarzy ląduje bluza szatyna. Prycham i zdejmuję ją z buzi po czym spoglądam na chłopaka. Szczerzy się głupio. Oczywiście.

- Podobno było ci zimno – wskakuje na kanapę, podnosi moje nogi i siada tak żeby moje kolana znalazły się na jego udach.
- Już nie jest – odrzucam mu bluzę.
- Ubieraj – część garderoby ląduje na mojej klatce piersiowej.
- Wolę kocyk – ciskam materiałem.
- Bardzo proszę, wedle życzenia – skłania głowę, a potem nakrywa mi nogi bluzą - Ta da! Kocyk! – rozwiera ramiona i porusza dłońmi przyklejając sobie do twarzy uśmieszek.
- Dobrze, jednak wolę już ją ubrać – mówię i wciągam przez głowę część garderoby
- Słuszna decyzja. To co oglądamy? – sięga po pilot.

Budzę się i oddycham szybko. Co to do cholery ma być? Co to za sny... Wspomnienia? Moje? Sprzed wypadku? Kim jest ten chłopak, który zawsze się w nich znajduje?
Biorę drugi głęboki oddech i próbuję się otrząsnąć. Spuszczam stopy na zimną podłogę i opieram łokcie na kolanach. Biorę następny głęboki oddech po czym przecieram oczy i odgarniam włosy na plecy. Nie mogę zrozumieć o co chodzi. Co to za sen? Najgorsze w nim jest to, że nie widzę twarzy tego chłopaka. Widzę wszystko oprócz twarzy co jest już kompletną abstrakcją.
Amnezja to takie ścierwo. Wstaję z łóżka i w sumie nie wiem co mam ze sobą zrobić. Dziś ten dzień błogosławiony zwany sobotą, więc stwierdzam, że nic nie muszę i z takim mottem dzisiejszego dnia walnęłam się na kanapę i włączyłam telewizor.
Nicole zadzwoniła i odwołała swoje przybycie więc naprawdę mam wolny dzień. Kiedy o godzinie 15:33 w spokoju nadrabiam 9 sezon Supernatural mój telefon rozdzwania się na cały regulator. Nie zdążam odebrać, bo kiedy go w końcu znajduję połączenie się kończy. Gregor. Nawet nie mam czasu by oddzwonić bo on robi to pierwszy.
- Halo? – obieram.
- Tina, potrzebuję pomocy - wystrzeliwuje z tymi słowami jak z procy.
- Co się stało?
- Przyjedź do mnie błagam.
- No okej, podaj adres.
Zapisuję i kończę połączenie. Ubieram na siebie pierwszą lepszą bluzę oraz kurtkę. Szybko wsuwam buty na nogi, chwytam portfel i klucze po czym zamykam mieszanie i zbiegam po schodach. Łapię taksówkę i po 15 minutach jazdy po zakorkowanym Innsbrucku jestem pod drzwiami mieszkania  bruneta. Przyciskam dzwonek i niemal od razy zostaję wciągnięta do środka. Stoję na przeciwko Gregora wciąż trzymającego mnie za przegub z przerażeniem w oczach i potarganymi włosami.
- Pomocy Flori – wydukuje patrząc mi w oczy.
- Boże, Gregor co jest? – jego podenerwowanie udziela się i mnie.
- Sama zobacz - ciągnie mnie do salonu gdzie jest totalny rozgardiasz, a po środku pokoju siedzi trójka małych dzieci. Przenoszę wzrok na skoczka i unoszę brew, a moja mina wyraża pełne pożałowanie. Wsuwam telefon, klucze i portfel do kieszeni kurtki, którą mu oddaję po czym podchodzę do dzieciaków i siadam po turecku na dywanie obok nich.
- Cześć maluchy, ja jestem Florentina i dzisiaj będziemy się razem bawić, co wy na to? Jak macie na imię?
Dziewczynka z pięknymi długimi włosami do pasa powiedziała mi, że ma 6 lat i na imię Julia, a jej dwaj młodsi bracia mają po 4 i nazywają się Tobias i Ben.
- A co wy na to żeby pobawić się w Indian?
- Indian? – powtarza cała trójka za mną
- A co to są Indianie? – pyta zdezorientowany Tobias.
- To są tacy ludzie, którzy mają pomalowane twarze, wielkie pióropusze na głowach i mieszkają w takich śmiesznych wysokich namiotach. To co wy na to żeby w mieszkaniu Gregora zrobić wioskę indiańską? – klaszczę w dłonie
- TAAAK! - od razy wszyscy podrywają się do góry.
Wydaję Schlierenzauerowi dyspozycje co ma kupić, a on od razu wychodzi z mieszkania do sklepu, a mu szukamy w cały domu kocy, kołder i poduszek.
- Zróbmy domek tutaj – krzyczy Ben wskazując na miejsce między fotelem a kanapą.
- Super pomysł – przystaję od razu i przybijamy piątkę – Julio, podaj mi to duże prześcieradło – wskazuję palcem, a sama staję w kącie by odpowiednio umieścić materiał na fotelu i kanapie.

Kiedy namiot jest już skończony wchodzimy do niego gasząc światło i czekamy na Gregora. Po kilku minutach śmiechów słyszymy, że ktoś naciska klamkę więc uciszamy się nawzajem.
-Halo? Flori? Gdzie jesteście? – wkracza do salonu i świeci światło, a my wypadamy z domku i krzyczymy głośno „BU!”, a on o mało nie schodzi na zawał.
- Co tu się stało? – z bólem w oczach rozgląda się po salonie.
- No jak to co, zbudowaliśmy ci wioskę wujku! - mówi uradowana Julia, a ja patrze rozbawiona na Schlierenzauera, któremu chyba przechodzi już rozżalenie nad stanem jego mieszkania.
- Flori! Wujek kupił piórka! Róbmy pióropusze! – dzieciaki podniosły wielki okrzyk, a później wydawały okrzyki indiańskie, których nauczyłam ich pod nieobecność Grega.
- No to do roboty? A farbki są?
- Są!
- Siadajcie przy stoliku – Posłusznie zajmują miejsca, a ja siadam obok. Gregor naprzeciwko nas.
- Masz metr krawiecki? Musze im zmierzyć obwody głowy - pytam unosząc wzrok na szatyna.
- Zobaczę co da się zrobić – wstaje i wychodzi, a chwilę później słyszymy dźwięk rozbijającego się szkła. Zrywam się z kanapy i wpadam do kuchni, a za mną dzieciaki. Przy szafce stoi skoczek. W jednej ręce trzyma metr krawiecki, a w drugiej talerz natomiast pod jego stopami jest pełno szkła.
- Wujku nic ci nie jest? – pyta przestraszony Tobias ze łzami w oczach,
- Nic mi nie jest. Wszystko w porządku Tobi – uśmiecha się do niego pocieszająco Gregor.
- Idźcie do pokoju i wybierzcie sobie po 15 piórek, a my zaraz do was przyjdziemy tylko tu posprzątamy – kucam przed nimi a na końcu czochram im czupryny, a one z indiańskimi okrzykami wpadają do salonu.
- Ubiorę buty i ci pomogę - oznajmiam i po chwili już kucam przy chłopaku pomagając mu zbierać największe odłamki.
- Aaić! – jęczy w pewnym momencie, a ja unoszę na niego wzrok.
- Boże, czy ciebie nie można na 5 minut spuścić z oka? – z politowaniem kręcę głową.
- To nie jest śmieszne, to boli – burmuszy się i wkłada palec do ust.
- Jasne – czochram my włosy śmiejąc się i wstaję – Gdzie masz wodę utlenioną i plastry?
- Wystarczyłoby jakbyś podmuchała  - sepleni z palcem w buzi.
- Nie wątpię. Podmucham później – uśmiecham się puszczając mu oczko – Wstawaj.
Dzięki ledwo zrozumiałym dla normalnego człowieka instrukcjom skoczka odnajduję to czego szukałam i zabieram się do ratowania mu życia. Po chwili chłop jak nowy.
Odkładam rzeczy z powrotem na swoje miejsce i zaczynam kierować się do salonu.
- Obiecałaś, że podmuchasz – słyszę za plecami głos szatyna. Odwracam się i opieram plecami o framugę drzwi.
- Aż tak boli? – pytam z pobłażliwym uśmiechem spod uniesionej brwi. – Moja profesjonalna pomoc lekarska nie pomogła?
- Byłbym zdrowszy gdybyś jednak podmuchała. Wtedy na pewno przejdzie - mówi wstając od stołu.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że zachowujesz się jak dzieciak? – parskam śmiechem kiedy staje prze mną
- Owszem. To jak? – opiera lewą dłoń na ścianie tuż nad moim ramieniem.
Chwytam jego, ciepłą "kontuzjowaną" dłoń i delikatnie dmucham opuszek zabandażowanego palca wskazującego, a na koniec składam na nim delikatny pocałunek.
- Powinno wystarczyć – mówię po czym ciągnę go za sobą do salonu.

Bawimy się w Indian dopóki dzieciaki nie zasnęły w naszym „namiocie”. Pomagam Gregorowi przenieść je do pokoju gdzie mają przygotowane miejsce do spania. Staję w drzwiach, kiedy szatyn przykrywa je kołdrą, zasuwa rolety, a na końcu gasi światło przy łóżku.
Następnie odwraca się w moją stronę posyłając mi delikatny uśmiech po czym wychodzimy z pokoju i zamykamy drzwi.
- To na mnie już też pora – mówię drapiąc się po karku.
- Oszalałaś? Nigdzie już teraz nie pójdziesz. Jest późno i ciemno. Prześpisz się w mojej sypialni.
- Nie, Gregor nie trzeba, naprawdę. Nie chcę już ci zawracać głowy – mówię patrząc mu w oczy.
- Kto tu komu głowę zawraca. Kazałem ci przyjechać nawet nie pytając czy masz jakieś plany. Bardzo cię za to przepraszam – w jego oczach widać zakłopotanie.
- Nic się nie stało - uśmiecham się – Nie miałam planów, a z wami się świetnie bawiłam. No i gdyby nie ja, wykrwawiłbyś się na śmierć – puszczam mu oczko.
- No tak – śmieje się - ale cieszę się, że nie stwierdziłaś, że jestem jakąś kompletną niedołęgą, że nie potrafię zająć się dziećmi, ale po prostu sam się boję z nimi zostać, bo okropnie przeraża mnie wizja, że czegoś nie dopilnuję i stanie im się krzywda.
- Nie ma takiej obawy – łapię go delikatnie za dłoń – Świetnie ci dzisiaj szło – patrzę mu w oczy z lekkim uśmiechem. Odwzajemnia gest. - Ale teraz trzeba tą wioskę indiańską posprzątać
- Zrobię to jutro, teraz pójdę ci przygotować łóżko.
- Nie trzeba, kanapa mi wystarczy. – mówię, lecz on to ignoruje.
Zostaję na środku korytarza i wzdycham głęboko. Kieruję się w takim razie do salonu i próbuję choć trochę uprzątnąć ten indiański dom lecz najpierw przysiadam na moment na kanapie bo dopiero dostrzegam jak jestem zmęczona. Przymykam oczy, a potem niespodziewanie odpływam.


---
To chyba mój ulubiony rozdział :D Kolejny taki to chyba dopiero 13 XD

Zaległości, których trochę mam nadrobię w przyszły weekend. I swear.
Ściskam

niedziela, 23 kwietnia 2017

Trzy

Kilka dni później leżę na kanapie w salonie. W tle leci płyta Imagine Dragons, a ja odpoczywam sobie po pracy. W lodówce pustki, a w śnieżnobiałym suficie próbuję znaleźć motywację by wyjść do sklepu. Nucę pod nosem piosenkę i oddycham głęboko, a wtedy przypomina mi się ostatnie spotkanie z Gregorem. Uśmiecham się lekko kiedy przed oczami staje mi obraz jak żałośnie siedzi na mokrej trawie. Czy to jest w ogóle normalne, że ja tak o nim myślę i się jeszcze wtedy szczerzę? Zastanawiam się jak to możliwe, że po dosłownie dwóch spotkaniach go polubiłam. Świetnie mi się z nim rozmawia i jest takim człowiekiem, który od razu do siebie przyciąga. A może tylko mnie. Nie ważne.
Zrzucam stopy na podłogę i wstaję po czym ruszam do korytarza. Ubieram się i chwytam portfel oraz klucze po czym wychodzę. Jest po 17 i na zewnątrz panuje już szarówka. 10 minut później wchodzę do sklepu i wrzucam do wózka kolejne produkty, które mi się przydadzą, płacę i obładowana reklamówkami wracam do mieszkania. Wypakowuję zakupy, a później wyjmuję z szuflady książkę kucharską, którą dostałam kiedyś od rodziców, podobno, jako prezent urodzinowy i przywiozłam ją ze sobą do Innsbrucka. Wertuję kartki i zastanawiam się co by tu przygotować. W pewnym momencie wypada z niej jakaś kartka i ląduje na podłodze. Zdziwiona schylam się i podnoszę ją po czym czytam.



„2 września 1997r.

Drogi pamiętniku,

Dzisiaj był pierwszy dzień szkoły. Moja klasa jest fajna. Jest nas bardzo dużo. Na przerwie zostaliśmy w klasie i bawiliśmy się zabawkami. Taki jeden chłopak jest strasznie przemądrzały. Nie lubię go.”

Marszczę czoło nie rozumiejąc o co chodzi. Czytam tekst jeszcze raz. Czyżby to kartka z mojego pamiętnika? Była urwana przez pół, a na wcześniejszej stronie nic nie było. Mogła być moja, rodzice mówili, że dość szybko opanowałam pisanie. Tylko skąd ona się tu wzięła? Nie przywiozłam ze sobą do Innsbrucka żadnych pamiątek sprzed 7 lat, sprzed 28 sierpnia 2009 roku. Zresztą rodzice mówili, że nie prowadziłam pamiętników. Właściwie to skąd mogli wiedzieć? Pamiętniki raczej prowadzi się w tajemnicy. Przy najbliższej okazji pojadę do domu i poszukam na strychu jakichś starych zeszytów. A może akurat coś znajdę. Wertuję książkę kucharską gdyby znalazł się tam jeszcze jakiś zapisek, ale nic takiego nie znajduję. Kładę ją więc na lodówce, a sama zabieram się za przygotowanie pizzy, którą później ze smakiem konsumuję.


Następnego dnia budzę się w wyjątkowo dobrym humorze. Od razu mam uśmiech na ustach. Wstaję z łóżka i idę do kuchni, włączam radio po czym śpiewając piosenki, które serwuje stacja udaję się do sypialni by wziąć ubrania, a następnie kieruję się z nimi do łazienki by wykonać poranną toaletę.
15 minut później wkraczam do kuchni gdzie wyjmuję z lodówki ser żółty oraz pomidora po czym robię sobie śniadanie i kanapkę do pracy. W międzyczasie wstawiam też wodę na kawę. Kiedy rozkoszuję się w smaku kofeinowego napoju i konsumuję kanapeczki wciąż mam tak dobry humor, że postanawiam zadzwonić do Gregora. Chcę zaproponować mu dzisiaj jakieś wyjście zwłaszcza, że mamy piątek. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że fajnie byłoby pójść na kręgle.
Nie odebrał, a na odpowiedź nie doczekałam się nawet do momentu aż docieram do redakcji. Zaczynam więc wątpić czy był to dobry pomysł. W pracy jednak skutecznie zawalili mnie robotą i nie miałam nawet czasu pomyśleć o szatynie. A to, obrób mi zdjęcia, a to wybierz najlepsze z tych co robiliśmy, a to pojedź ze mną na miasto.
O 14:30 opadam w  końcu na fotel przy swoim biurku.
- Ktoś do ciebie dzwonił jakąś godzinę temu – informuje mnie Nicole, która siedzi naprzeciwko mnie, nie unosząc wzroku znad laptopa gdzie coś pisała.
- Godzinę temu? – pytam sama siebie i sięgam po telefon, który zostawiłam na biurku.

„Masz jedno nieodebrane połączenie od: Gregor”

Dzwonił o 13:26. Uśmiecham się sama do siebie.
- Jutro wpadam do ciebie, przynoszę wino i wszystko mi opowiadasz – mówi unosząc na mnie wzrok, opadając na oparcie fotela i strzelając długopisem.
- Ale co? – pytam zdezorientowana odrywając wzrok od telefonu .
- Wpadnę dzisiaj, co?
- Dzisiaj nie bardzo bo wychodzę z Gre… - urywam, a ona uśmiecha się bezczelnie – Niech cie cholera, Nicole.
- Jesteś najprostszym rozmówcą, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia – śmieje się.
- Dobra, dobra – mruczę.
- No to spodziewaj się mnie jutro – puszcza mi oczko i wraca do swojego zajęcia, a ja wysyłam do szatyna sms'a z propozycją, na którą przystaje.

O 15 wychodzę z budynku i od razu uderza mnie w twarz zimne powietrze. Pogoda się nieco popsuła od rana. Nie było już słońca  zaczął wiać zimny wiatr. Zasuwam kurtkę pod szyję i narzucam kaptur po czym kierują się w stronę mieszkania. Gigantycznym plusem mojej pracy, poza tym, że ogólnie bardzo ją lubię jest to, że do redakcji mam 15 minut drogi piechotę.
Kwadrans później jestem już w mieszkaniu, rozbieram się i wchodzę do kuchni by zrobić sobie kawę i zabrać się za jakiś obiad. Wstawiam wodę w czajniku i postanawiam zrobić naleśniki.
Z Gregorem umówiłam się  na 18 w kręgielni więc gdy kończę posiłek mam jeszcze półtorej godziny, które przeznaczam na ostatnio zaniedbaną książkę.
Pół godziny przed umówioną godziną zaczynam się zbierać i jestem w kręgielni 5 minut po czasie. Rozsuwam kurtkę i rozglądam się w poszukiwaniu Gregora.
- O! Jesteś! - słyszę głos zza pleców więc się odwracam i widzę szatyna zmierzającego w moim kierunku.
- Czekaliśmy na ciebie – uśmiecha się radośnie.
- Czekaliśmy? – unoszę brwi.
- Pozwoliłem sobie zaprosić kolegów bo we dwóje trochę słabo by nam się grało nie uważasz? Przestawię cię. To Michael – wskazuje dłonią na blondyna – To Stefan – brunet ściska moją dłoń tak jak blondyn przed sekundą – A to Sofia, dziewczyna Stefana – szczupła szatynka o pięknych zielonych oczach  uśmiecha się do mnie serdecznie, co odwzajemniam i ściskamy sobie dłonie – To jest Florentina, moja koleżanka – Greg posyła mi wesoły uśmiech.
 - No! To czas żeby Stefan przegrał – Michael zaciera dłonie za co dostaje sójkę w bok od bruneta. Śmiejemy się z docinków chłopaków po czym idziemy zająć tor i wypożyczyć buty. Nie ukrywam, że na początku czułam się przy nich nieco skrępowana, ale gdy tylko zaczęliśmy grać od razu się rozluźniłam.
- No przebabka! – krzyczy zdumiony i jednocześnie zrozpaczony Michael kiedy po raz 3 z rzędu rozbijam bank – Nie wierzę że nie grałaś od 2 lat – stwierdza krzyżując ręce na piersi.
- Nie musisz – szczerzę się i robię miejsce Sofii by mogła wziąć rozbieg.
- Nasza pizza zaraz będzie – oznajmia Gregor materializując się obok mnie.
- Gdzieś ty taką dziewczyną wytrzasnął? – pyta Michael.
- Tylko w Kufstein takie są - szczerzy się zerkając na mnie przelotnie.
- Czyli co, znacie się od zawsze i dopiero nam ją przedstawiasz? – oburza się brunet.
- Znamy się od niedawna i poznaliśmy się już tu w Innsbrucku – prostuje chłopak.
- Flori, musisz częściej z nami chodzić na kręgle bo Michi popadnie w samouwielbienie od tego ciągłego wygrywania.
- O ile już nie popadł – mówią jednocześnie Sofia i Greg, a ja się śmieje.
- Przynajmniej ciągle nie przegrywam jak ty – oburza się blondyn, na co Stefan obdarza go morderczym spojrzeniem. Z kolei odpowiedzią Michaela jest wystawiony w jego kierunku język, czego brunet już nie widzi bo odwraca się by wziąć rozbieg.
Po następnych 10 kolejkach i zjedzeniu pizzy zaczęliśmy się zbierać. Oddaliśmy buty, ubraliśmy kurtki i mogliśmy wychodzić. Była 20:30 więc na zewnątrz było już całkiem ciemno. Światło padało tylko od lamp na parkingu i ze środka kręgielni. Na policzkach czuliśmy chłodny wiatr, który wciskał się pod niezasunięte kurtki.
- No to do zobaczenia na treningu jutro - chłopaki żegnają się uściskiem dłoni, co potem czynią ze mną Sofia i Stefan, a Michi aż całuje moją dłoń i stwierdza, że szanuje to, że z nim wygrałam i czeka na rewanż, który od razu mu obiecuję. Kiedy tamta trójka się oddala zostaję sama z Gregorem
- Odwiozę cię – proponuje.
- Jeśli masz taką ochotę - przystaję na propozycję – Co trenujesz? – pytam gdy podążamy w kierunku jego samochodu i zerkam na niego.
- Skaczę – odpowiada wzruszając ramionami.
- O tyczce? Wzwyż? W dal? – dopytuję a on parska śmiechem i otwiera mi drzwi, które potem za mną zamyka. Następnie obchodzi auto i zasiada przy kierownicy.
- Na nartach - dokańcza swoją wypowiedź.
- Hm. Dobrze ci idzie? – pytam zapinając pas.
- W sumie nieźle.
- Czyli powinnam cię znać z telewizji?
- Troszkę, ale w sumie dobre, że nie znałaś. Poznałaś mnie jako osobę a nie tylko jako skoczka.
- Raczej nigdy nie ciągnęło mnie do oglądania skoków – mówię zamyślona patrząc na niego, po jego twarzy przebiega dziwny cień, a mnie po raz kolejny owiewa zapach jego perfum. – Musicie mieć nieźle pomieszane w głowie skoro wybijacie się w powietrze i lecicie w dół.
Parska lekko śmiechem i odpala silnik.
- Myślę, że niektórym odwaliło dopiero jak zaczęli skakać. - rzuca cicho - Ale teraz mam nadzieję, że dla mnie, Michaela i Stefana zaczniesz.
- Na pewno. W sumie ich polubiłam. - Uśmiecham się.
- Oni ciebie też. Zwłaszcza Stefan bo ktoś w końcu z Michim w kręgle wygrywa – śmiejemy się.
Instruuję Gregora gdzie ma dokładnie jechać i po kilku minutach jesteśmy pod moim blokiem. Panuje nagle dziwna i wydaje mi się, że niezręczna cisza. Wiem, że powinnam już wysiąść, ale w sumie chciałabym spędzić z nim jeszcze trochę czasu
- Chciałbyś wejść? – nawet nie wiem kiedy te słowa wydobywają się z moich ust. Przekręca głowę w moją stroną – Mam jakiś film, moglibyśmy… obejrzeć? – zamknij się już lepiej kretynko. Dobrze, że jest już ciemno bo na moją twarz wpłynął idiotyczny rumieniec, nie wiem wiem nawet czemu tak się teraz krępuję.
Kątem oka dostrzegam, że na jego twarz pada światło z latarni pod drugiej stronie ulicy, uśmiecha się lekko.
- Nie będę się już wpraszać. Mam rano trening. Innym razem?
- Tak, jasne, innym razem – odpowiadam od razu. Idiotka, idiotka, idiotka. Robisz z siebie totalną idiotkę. – To ja już będę lecieć. Dobranoc Gregor.
- Dobranoc, Tina – nieruchomieję na chwilę - Mówiłem, że wymyślę zdrobnienie - mówi dumny. Uśmiecham się jeszcze w jego kierunku i wysiadam z samochodu.
Tina. Tina. Tina. Tina. Tina. Tina
Kiedy idę do mieszkania, a później gdy zdejmuje kurtkę i buty cały czas po głowie chodzi mi to zdrobnienie. Coś mi to przypomina, ale wiem co. Znowu czuję tę pustkę w miejscu gdzie najwyraźniej powinno być jakieś wspomnienie i tak cholernie mnie to wkurza.


---


Powiem Wam, że kiedyś ten rozdział wydawał mi się o niebo lepszy. Pisałam go już dość dawno i teraz kiedy do niego wróciłam by nanieść niezbędne poprawki podobał mi się już tylko końcowy fragment. Aż muszę skontrolować kilka kolejnych czy po czasie nie są kompletnym kiczem.

Mam nadzieję, że Wam choć trochę się spodoba i zostawicie ślad w komentarzach :)

Ściskam :*

niedziela, 9 kwietnia 2017

Dwa

Budzę się, spoglądam na zegarek wiszący na ścianie na przeciwko łóżka. 11:05. Leżę jeszcze chwilę, przeciągam się i wstaję z łóżka. Wyciągam ubranie i ruszam do łazienki, ale najpierw włączam sobie radio w kuchni żeby nie było tak cicho. Zmywam wczorajszy makijaż po czym wskakuję pod prysznic. 10 minut później zabieram się za obiad. Postanawiam zrobić zapiekankę ziemniaczaną. Kiedy zapiekanka znajduje się już w piekarniku zalewam sobie kawę wodą, która przed chwilą zawrzała. Wsypuję łyżeczkę cukru i siadam sobie przy stole oczekując na obiad. Przypominam sobie wczorajszy wieczór i Gregora. Przysuwam do siebie karteczkę z jego numerem, która leży na wyspie kuchennej.
 "Zadzwoń kiedyś, Gregor" – popisał się pod rzędem cyferek.
- Niewykluczone Gregor, niewykluczone – mówię zamyślona – W sumie fajny z ciebie chłopak. – uśmiecham się lekko oblizując łyżeczkę z kawy.

Zajadając się zapiekanką zastanawiam się co mam ze sobą dzisiaj zrobić. Pogoda jak na koniec października jest śliczna. Postawiam nie siedzieć w domu tylko wyjść na spacer. Chwytam więc telefon oraz klucze do mieszkania i przechodzę do korytarza. Tam ubieram buty oraz kurtkę po czym wychodzę, zamykając mieszkanie. Kieruję się w stronę schodów mówiąc po drodze "dzień dobry" sąsiadce i wychodzę z bloku. Widać, że nie tylko ja wpadłam na ten genialny pomysł by się przejść. Kiedy wkraczam do parku co chwilę mijam ludzi. Małżeństwa z dziećmi, zakochanych, staruszki z psami. No wszyscy. Po prostu cały Innsbruck się do parku zleciał. A jak zimno to nie ma komu chodzić.
Idę sobie dalej oddychając świeżym powietrzem i patrząc wszędzie tylko nie przed siebie. Nie mogło się to inaczej skończyć niż wpadnięciem w kogoś. Oklaski dla mnie poproszę. Unoszę wzrok i napotykam cieszącą się twarz i równie radosne czekoladowe oczy. Uśmiecham się jednym kącikiem ust, a moja prawa brew wędruje w górę.
- No proszę, pan dentysta – witam się na co on głupio się uśmiechając wywraca oczami.
- Wystarczy Gregor, naprawdę.
- Dla mnie zawsze już będziesz dentystą – oświadczam.
- Nie wiem jak mam to zinterpretować i przyjąć – drapie się w tył głowy.
- Jak chcesz – wzruszam ramionami – No... To cześć – rzucam i ruszam do przodu.
- Hej, hej, - zrównuje ze mną krok. – Potowarzyszę ci.
- A ty nie szedłeś czasem w tamtą stronę? – patrzę na niego, a kciukiem wskazuję za siebie.
- Oj tam, północ południe, co za różnica.
- Nieee no jasne – parskam śmiechem.
- Tędy też mogę wrócić do domu. A nie miałabyś może ochoty na jakąś kawę albo coś? – proponuje.
- To propozycja z gatunku tych…
- Czysto koleżeńskich – unosi ręce w geście obronnym.
- Czemu nie – uśmiecham się lekko.
- Tam w prawo jest świetna kafejka – informuje mnie.
- To czemu wciąż idziemy prosto?
- Zdaję się na ciebie – wzrusza ramionami szczerząc się.
- To ja cię w końcu zapraszam czy ty mnie? – wywracam oczami i chwytam go za ramię ciągnąc w stronę budynku bo na głowę zaczynają nam już spadać pierwsze krople deszczu.
Wchodzimy do środka i znajdujemy stolik po czym zamawiamy kawę i ciasto. Oboje stawiamy na sernik na zimno z galaretką i gorącą czekoladę. Kilka minut później zajadamy się i prowadzimy luźną pogawędkę.
- Mieszkasz tu od zawsze? – pyta.
- Nie – odkładam filiżankę kawy, której łyk brałam i opieram łokcie na stole. – Przyjechałam tu na studia fotograficzne 6 lat temu i już sobie zostałam. Innsbruck to piękne miasto – uśmiecham się – A ty?
- Też nie, ale siedzę tu już dość długo i się przyzwyczaiłem. Dobrze mi tu nie mam zamiaru się wyprowadzać. A pochodzę z miejscowości o wdzięcznej nazwie Kufstein*, jeśli by cię to interesowało. Także nie tak strasznie daleko.
- No proszę nie dość, że dentysta to jeszcze z mojej miejscowości – szczerzę się, a on kręci głową z rozbawieniem i opiera się plecami o oparcie krzesła.
- Aż dziwne, że nigdy się  nie spotkaliśmy prawda? – pytam upijając kolejny łyk kawy.
- Tak, bardzo dziwne - kiwa głową – Ale skoro już się spotkaliśmy to powinniśmy zacieśnić więzi rodzinnej miejscowości.
- Na razie chyba dobrze nam idzie, nie uważasz? – pytam z lekkim uśmieszkiem patrząc mu w oczy.
- Póki co, faktycznie poprawnie.- puszcza mi oczko.
Później wymienialiśmy spostrzeżenia i uwagi dotyczące Innsburcka. Wydaliśmy temu miastu całkiem pokaźną opinię szczerze mówiąc. Pozytywną oczywiście.
- Chyba pora się już zbierać – stwierdzam pocierając uda.
- Tylko zapłacę i cię odprowadzę.
- Płacę za siebie – oburzam się na co on wywraca oczami.
- Cicho bądź i ubieraj kurtkę. Zaprosiłem więc to chyba logiczne, że płacę.
- A…
- Powiedziałem ubieraj kurtkę – rzuca i przywołuje kelnera. Wywracam oczami, ale wykonuję jego polecenie.
5 minut później wychodzimy z lokalu. Przez cały ten czas padało, teraz też deszcz troszkę kropi. Już nikt nie spaceruje po parku. Jest szaro i ponuro. Teraz już nie wiem czy to z nieba kapie czy z pozostałych na drzewach liści wiatr strąca krople deszczu. Idziemy mokrym chodnikiem z narzuconymi kapturami. Znaczy ja z zarzuconym bo Gregor nie posiadał. Śmieję mu się w twarz.
- Pewnie śmiej się z tego co ma gorzej w życiu. – prycha.
- Twoja mina jest zabawna – oznajmiam mu - Oj no nie złość się – szturcham go w bok, a on robi krok w prawo idąc teraz trawnikiem - Zmoczysz sobie buty – nie odzywa się. Faktycznie foch. Nie zwracam jednak na to większej uwagi z dłońmi w kieszeni idę sobie wesołym krokiem nucąc pod nosem piosenkę, która dziś leciała w radiu. Docieramy do schodków prowadzących w dół. Znaczy ja docieram do schodków, bo Gregor uparcie idzie trawnikiem. Czekało go teraz zejście w dół po mokrej trawie. W myślach życzyłam mu powodzenia. Zwłaszcza, że od jakichś 2 minut znowu zaczęło mocniej padać. No więc można się było domyślić co się zaraz stanie. Mianowicie, szatyn poślizgnął się i zamiast z górki zejść to on sobie zjechał na tyłku, lądując metr od moich stóp. Minę miał tak żałosną, że szkoda gadać, ale ja i tak parsknęłam śmiechem. Niech kamieniem rzuci pierwszy ten kto by się nie zaśmiał! On głośno się oburzył i prychnął w moim kierunku.
- Daj rękę – wyciągam w jego kierunku dłoń – No dawaj – wywracam oczami kiedy nie chce jej chwycić. Jednak się przełamuje i wstaje – Widzisz? Na mnie nie warto się obrażać.
- Och, przymknij się już – mówi lecz ja widzę jak głupi uśmieszek plącze mu się po ustach.
- Następnym razem przyniosę ci kurtkę z kapturem - obiecuję szturchając go pocieszająco łokciem i śmiejąc się. On odwdzięcza mi się tym samym.
- Zabolało - śmieję, się chwytając za obolałe przedramię - Uważaj bo znowu będziesz leżał na trawniku.
- Dobrze, że już niedaleko mam do mieszkania - wzdycha, a ja po raz kolejny się śmieję.


* - wiem że nie, ale przeinaczyłam lekko fakty

---

Witam serdecznie, dziękuję Wam za wszystkie komentarze pod jedynką. Cieszę się, że tak pozytywnie przyjęłyście te moje dwie paskudy, które ostatnio nie chcą współpracować. W każdym razie, mam nadzieje, że i po dwójce będziecie miały pozytywne odczucia :)
Widzimy się za dwa tygodnie, ściskam ;*


niedziela, 26 marca 2017

Jeden

- Emilie się spodobało? - pytam Nicole następnego dnia w pracy kiedy siadam przy swoim biurku. Opieram się o tył fotela i przysuwam do laptopa po czym strzelam stawami w palcach i skupiam swój wzrok na brunetce.
- Tak, nawet nas pochwaliła – szczerzy się.
- No to świetnie – przybijamy piątkę.
- Idziemy dzisiaj do klubu? Felix i Mia też się wybierają. Poszlibyśmy we czwórkę – proponuję.
- W sumie czemu nie – poruszam ramieniem uśmiechając się.
- W takim razie tam gdzie zawsze o 19 – puszcza mi oczko i wstaje od biurka.

Dzień w pracy przeleciał mi dzisiaj wyjątkowo szybko i przed godziną 18 zaczynam się ogarniać. Biorę prysznic, myję włosy, czeszę je. Maluję się i ubieram. W klubie jestem punkt 19. Rozglądam się w poszukiwaniu znajomych lecz jeszcze ich nie dostrzegam. A jak ja się spóźnię 2 minuty to wielkie wyrzuty. Siadam przy barze i zamawiam drinka. Po kilku minutach pojawiają się spóźnialscy.
- I kto tu jest niepunktualny? – mówię niby niewinnie patrząc w sufit i uśmiechając się drwiąco.
- Korki były – wystawia mi język Felix po czym przytula mnie na powitanie.
- Przecież nic nie mówię – unoszę ręce w geście obrony – Widzę, że komuś się znudziła samotność i będzie dzisiaj szukał szczęścia? - śmieję się lustrując wzrokiem wygląd chłopaka, który odwalił się jak szczur na otwarcie kanału. Czarne spodnie, czarna koszula z podwiniętymi rękawami do łokci. Chryste Panie, jak ty dobrze dzisiaj wyglądasz chłopaku. No i ta fryzura modelowana chyba godzinę.
- Przecież zawsze tak dobrze wyglądam - puszy się co kwitujemy śmiechem.
- Dobra, koniec pogaduszek, idziemy tańczyć - rzuca podekscytowana Mia. Uśmiecham się i chwytam Felixa za rękę ciągnąc go za sobą.

Po jakichś 20 minutach piosenkach przetańczonych na parkiecie siadam znowu przy barze i zamawiam jeszcze jednego drinka. Sączę go odpoczywając i przyglądając się ludziom. Zarówno tym tańczącym, gdzie wciąż znajdują się moi znajomi, którzy chyba mają niekończące się pokłady energii, tak i tym stojącym pod ścianą, siedzącym na kanapach.
Łapię kontakt wzrokowy z jakimś szatynem, Kiedy nasz wzrok się spotka ma minę jakby zobaczył ducha i otwiera lekko usta ze zdziwienia. Spoglądam czy po mojej prawej albo lewej stronie nie siedzi ktoś jeszcze. Nie. Próbuję mu się przyjrzeć i rozpoznać lecz światło w klubie utrudnia mi tą identyfikację. Nie przejmując się tym studiuję dokładnie jego twarz. Kształt szczęki, ciemne oczy, szczupła postura. Jego czupryna jest w artystycznym nieładzie, a w niebieskiej koszuli w kratę mu do twarzy.
Patrzę tak i….nic. Nie kojarzę gościa. Nie przypomina żadnego byłego kolegi z pracy, czy ze studiów. To także raczej nie żaden sąsiad. Odwracam więc wzrok i powracam do sączenia drinka.
- Zatańczysz? – po pewnym czasie słyszę nad sobą głos oraz dostrzegam wyciągniętą dłoń.
Unoszę wzrok i widzę chłopaka. Tego samego, którego przedtem tak bezczelne świdrowałam wzrokiem.
- Chętnie, czemu nie – uśmiecham się i chwytam jego ciepłą, silną dłoń. Ruszamy na parkiet. Dajemy ponieść się muzyce i tańczymy ze sobą przez kilka piosenek. Muszę przyznać, że szatyn ma niezłe wyczucie rytmu. Ani razu mnie nie podeptał więc ma plusa. Po kilku piosenkach, udajemy się z powrotem do baru i siadamy obok siebie na dwóch wysokich krzesłach. Przez ten czas straciłam z radarów moich znajomych, ale nie było to w tym momencie istotne.
- Proszę drinka dla tej pięknej pani – mówi do barmana.
- Zamierzasz mnie upić i wykorzystać? – unoszę brew.
- Niezupełnie. To trochę nie w moim stylu. – puszcza mi oczko.
- A co jest w twoim stylu? – biorę łyk napoju postawionego przede mną przez barmana, któremu dziękuję uśmiechem.
- Sprawdzam uśmiech.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś dentystą? – pytam odstawiając szklankę na blat i przenosząc z powrotem wzrok na niego. Chłopak parska śmiechem.
- Nie wiem czy chciałbym całe życie grzebać ludziom w paszczach – mówi opierając się łokciem o blat.
- Pierwsza kwestia, w której się zgadzamy kolego – unoszę szklankę i wypijam do końca trunek.
- Gregor – wyciąga rękę w moją stronę.
Gregor… Gregor… Gregor… Gregor...
- Florentina  - ściskam ją – Tak wiem, rodzice mieli fantazję. Ciągle to słyszę.
- To w takim razie też będę miał fantazję i powiem, że mi tam się podoba. Można dużo zdrobnień wymyślić – stwierdza, a ja spoglądam na niego zaciekawiona, odgarniając włosy do tyłu i również opierając łokieć na blacie.
- Flo jest już oklepane – mówię.
- Można coś innego wykombinować. – milknie i przenosi wzrok przed siebie na półki, na których były poustawiane butelki z różnymi alkoholami. Chyba się zastanawia. Tylko nie wiem czy nad zdrobnieniem, czy nad tym czego by się napić.
- Pomyślę nad tym kiedyś – stwierdza po chwili. Kręcę głową rozbawiona, a rozmowa schodzi na inny tor.
W sumie to naprawdę fajnie nam się gada, ale w końcu stwierdzam, że koniec tego dobrego.
- Powinnam się już zbierać – wstaję z miejsca.
- Miło było cię poznać – wstaje również i wkłada rękę do kieszeni – Jakbyś chciała się jeszcze kiedyś zobaczyć – mówi wręczając mi karteczkę. – To mój numer.
- Już myślałam, że wręczysz mi wizytówkę dentystyczną – biorę skrawek papieru przelotnie rzucając okiem na rząd cyferek.
- Nie dasz mi z tym spokoju? – śmieje się.
- Nie. Do zobaczenia, Gregor – rzucam i ruszam w stronę wyjścia. W międzyczasie zabieram swój płaszcz po czym wychodzę z klubu. Mam niewyobrażalnego farta gdyż niedaleko zatrzymuje się taksówka. Wsiadam, podaję adres i kierowca rusza. Wyjmuję telefon z torebki żeby dać znać znajomym, aby się o mnie nie martwili. Wysyłam do wszystkich wiadomość, tak na wszelki wypadek. Po 10 minutach jestem pod blokiem. Płacę za przejazd i wchodzę do budynku. Kiedy tylko staję na klatce schodowej zdejmuję ze stóp szpilki bo stopy błagają o litość. Wchodzę po zimnych schodach na 3 piętro. Staję przed swoimi drzwiami z numerem 12 i szukam kluczy w torebce. Następnie wkładam je do zamka i przekręcam. Świecę światło i rzucam płaszcz na komodę, torebkę na wyspę kuchenną, a buty ciskam w kąt. Zamykam mieszkanie i nie mając na nic siły ruszam do sypialni, zrzucam z siebie sukienkę i wskakuję pod kołdrę, a po chwili zasypiam.
 

---
Witam serdecznie :) Tak jak mówiłam, 26 marca jestem z jedyneczką. Oficjalnie można powiedzieć, że sezon 2016/17 za nami. Ale był cudowny. Sami przyznajcie. Magiczny. Bo nasi tak pięknie skakali, dostarczali tylu wspaniałych emocji i jestem z nich po prostu dumna. TECH CHOLERNY PUCHAR NARODÓW NASZ! I ze Stefana jestem dumna bo zdobył Kryształową Kulę. I jestem dumna też z Gregora. Bo wrócił, bo uradował tym moje serce tak, że sobie nie wyobrażacie. Cieszyłam się każdym jego skokiem, a potrójnie tym po którym on się cieszył. I chyba nie raz będę wracać do konkursów w Wiśle, gdzie skacząc był po prostu tak niewyobrażalnie szczęśliwy. A na mojej twarzy pojawiał się tak szeroki uśmiech i byłam tak cholernie dumna. I wciąż jestem. Bo to niesamowite widząc szczęśliwego człowieka, którego szczęście wiele dla ciebie znaczy. 
Wiem, że to masło maślane co teraz piszę, ale wiecie o co mi chodzi.
I tutaj będziemy mieć do czynienia z takim właśnie Gregorem. Szczęśliwym, cieszącym się ze wszystkiego i pomału dążącym do celu.
Mam nadzieję, że będziecie z nami :)
Ściskam i do przeczytania za dwa tygodnie :*