Strony

niedziela, 21 maja 2017

Pięć

Budzę się i otwieram oczy. Rozglądam się. Nie, to nie mój pokój. Ani nawet nie moje mieszkanie. Gregora. Ale z tego co pamiętam to ostatnio byłam w salonie. Przekręcam się na plecy i przeciągam. Przesuwam wzrokiem po ścianach. Na tej samej ścianie co łóżko jest okno, pod którym stoi biurko z jasnego drewna. Po prawej mamy dużą szafę, na przeciwko drzwi, obok nich są trzy półki, na których stoją po 3 zdjęcia. Reszta ściany to medale. Najniżej wisi długa półka, na której stoją jakieś trofea. Wstaję z łóżka i podchodzę.
Kryształowa Kula za sezon 2008/2009Kryształowa Kula za sezon 2012/2013. Cztery medale olimpijskie przyciągają moją uwagę. Trzy z roku 2010, w tym jedno złoto, oraz srebro w 2014. Wyciągam rękę i delikatnie przejeżdżam palcem po złocie z Vancouver Faktycznie jest niezły, myślę. Spoglądam na dwa trofea za coś co nazywa się Turniejem Czterech Skoczni i wydaje mi się, że kiedyś słyszałam tę nazwę, ale nie mogę sobie przypomnieć o co chodziło. Wzdycham zirytowana. Słyszę jak ktoś delikatnie naciska klamkę, a potem do pokoju wsuwa się głowa Gregora. Gdy mnie dostrzega uśmiecha się.
- Chyba byłeś trochę zbyt skromny gdy mówiłeś, że "idzie mi nawet nieźle" - kreślę cudzysłów w powietrzu i kiwam głową na medale.
- Może - uśmiecha się lekko, ale widać, że jest dumny z tego co tu wisi. - Zapraszam na śniadanie - otwiera szerzej drzwi i przepuszcza mnie przodem.
Schlierenzauer informuje mnie, że po dzieciaki przyjechali już wcześniej ich rodzice i to wyjaśnia czemu jest tu tak cicho. 
Siadamy przy stole, który zastawiony jest jedzeniem. Aż na sam widok zaczęło mi burczeć w brzuchu. Siedzimy kilka chwil w ciszy.
- To jak, poopowiadasz mi trochę? - pytam smarując kanapkę nutellą
- O czym? - unosi na mnie wzrok znad miski z płatkami.
- O twoich skocznych wyczynach, a niby o czym?
- Nie lubię się chwalić- mówi.
-Jakbyś nie lubił się chwalić to te wszystkie medale trzymałbyś w pudełku pod łóżkiem - rzucam, a on również się uśmiecha
- No co chcesz wiedzieć? - wzdycha, ale po jego twarzy widzę, że się cieszy.
Wszystko.
- Ogólnikowo bardzo. - śmieje się.
- Na przykład, jak ci idzie w tym sezonie.
- Póki co jeszcze się nie zaczął. Nie wiem czy wystartuje - patrzy w bok.
- Co? Czemu? 
- Tak się składa, że ostatni sezon był trochę słaby, więc chciałem odpocząć, a zamiast tego zerwałem więzadła.Tak, nie za ciekawie - krzywi się lekko widząc moją przerażoną minę - Ale w tamtym momencie kontuzja to było najmniejsze zło. Gorzej działo się w mojej głowie. Przeżywałem niezły kryzys - jak tutaj "niezły kryzys" znaczy tyle co określenie "nieźle mi idzie" przy tylu medalach to nawet nie chcę sobie wyobrażać.- Było ciężko, ale trochę też dzięki tej kontuzji zrobiłem sobie dłuższą przerwę od sportu, która była mi w tamtym momencie bardzo potrzebna. Nie czułem radości ze skakania wtedy. Rozumiesz? - spogląda mi w oczy, a ja w skupieniu kiwam głową. Wsłuchuję się w jego słowa i próbuję wczuć w jego sytuację. Nie idzie mi to zbyt dobrze. - Zrobiłem sobie totalny reset głowy, bardzo wypocząłem, naładowałem baterię i nabrałem, chęci do powrotu do skakania. Teraz z powrotem sprawia mi to ogromną radość. Nie mogę się już doczekać aż wrócę do zawodów i będę się cieszył dalekimi skokami. - kończy, a ja patrzę na niego z ogromnym podziwem i uśmiecham się lekko
- A kiedy zaczynacie skakać? 
- 25 listopada w Kuusamo, w Finalndii jest pierwszy konkurs.
- No to nie ma co się zastanawiać, tylko jedziesz tam i skaczesz - mówię pewnym siebie głosem. Zaczyna się śmiać.
- Mam nadzieję, ale nie chcę się napalać ani niczego przyspieszać. Zresztą powrót do zdrowia, a powrót do formy i dobrego, dalekiego skakania to drugie.
- Wierzę, że dasz radę - mówię patrząc mu w oczy. 
Utrzymujemy kontakt wzrokowy przez chwilę, po czym spuszczam wzrok na swoją kanapkę.
- Powiedz mi co czujesz jak lecisz - mówię po dłuższej chwili ciszy i znów na niego patrzę. 
Na jego twarzy wstępuje lekki błogi uśmiech. Patrzy rozmarzony przez okno i już wiem jaka jest odpowiedź.
- Gdy siadam na belce słyszę tą wrzawę spod skocznią. Słyszę doping, radość kibiców, którzy patrzą na swoich ulubieńców. Na ludzi, którzy sprawiają im radość. Czuję chłód szczypiący policzki i palącą presję. Ale gdy odpycham się od belki nie słyszę już nic.Wzbijam się w powietrze i czuję taką nieopisaną błogość, wolność i radość, że w żadnym innym miejscu tak się nie czuję. Wszystkie złe emocje znikają. Nie mam problemów. Jestem tylko ja i kilka sekund w przestworzach. To jest po prostu genialne. Nie do opisania. 
- Po prostu to kochasz - mówię uśmiechając się lekko.
- Tak. Kocham to. Zdecydowanie to kocham. - Mówi patrząc mi w oczy
- Więc zrób wszystko żeby wrócić do tego jak najszybciej.

Nie mogę. Po prostu nie mogę tego znieść. Jasna cholera. Tak się nie da. Jestem jakaś nienormalna. Siedzę sama w mieszkaniu. Na kanapie w salonie. Telewizor jest wyłączony. Panuje kompletna cisza. Jedyne źródło światła to lampa stojąca przy kanapie. Siedzę opatulona kocem i mam dość tej ciszy i samotności. Najdziwniejsze jest to, że nigdy mi nie doskwierała. Przecież od 6 lat, od momentu wyprowadzenia się do Innsbrucku byłam sama i nigdy mi to nie przeszkadzało. Potrafiłam po prostu skupić się na sobie. A teraz jest inaczej. Teraz nagle mi to przeszkadza. Przygryzam wargę zaczynając szukać przyczyny i pierwsze co pojawia mi się w głowie to obraz przystojnego szatyna z idealnym uśmiechem i poczochranymi włosami. Mimowolnie lekko się uśmiecham. Przypominam sobie co mówił mi dzisiaj rano o swoich problemach, o pasji i znów pojawiającej się miłości do skakania. On chyba mi zaufał. Inaczej raczej by tego nie robił. Ja też byle komu nie mówiłabym o swoim wypadku. Jemu też jeszcze nie powiedziałaś.
Przypominam sobie jak rozpromienił się kiedy mówił jak czuje się podczas lotu i w środku robi mi się tak bardzo ciepło.
I wtedy zrywa mnie z kanapy. Wychodzę z salonu, ubieram buty, kurtkę i opatulam szyję szalem po czym opuszczam mieszkanie. Na zewnątrz panuje szarówka. Latarnie uliczne są już zapalone. Wskakuję na chodnik i szybkim krokiem idę przed siebie. Po lewej stronie mijam witryny sklepów, a po prawej samochody jadące w jedną i drugą stronę. Co jakiś czas mijam przechodnia. W końcu jestem na miejscu. Nigdy nie zwracałam na nią szczególnej uwagi. O uszy obijało mi się, że jest. Że coś się tam dzieje, ale nie skupiałam się zbytnio na tych informacjach. Nigdy też tu nie byłam. A teraz stoję pod nią z głową zadartą do góry, ustami rozszerzonymi z zachwytu i oczami, które chłoną wszystko. Bergisel. To ona rozpościera się przede mną. Góruje nad miastem. Dech mi zapiera kiedy patrzę jaka jest ogromna. A jeszcze bardziej kiedy przypomina mi się, że oni wjeżdżają tam siadają na belce i jadą tak w dół. Przeraziło mnie to. Ale potem znowu zaciekawiło kiedy wyobrażam sobie jak wspaniale czują się lecąc. I znowu na moje usta wpływa uśmiech bo przypomina mi się Gregor. Chciałabym go zobaczyć jak tu wygrywa. Jak w jego oczach błyszczy szczęście. Jak twarz rozjaśnia szczery, szeroki uśmiech. A potem jak radosny przytula mnie i... Hola, hola, stop panienko. Chyba trochę poszalałyśmy.
- Pani też na taras widokowy? - słyszę pytanie zza siebie. Zdziwiona odwracam się i widzę chłopaka dużo wyższego ode mnie. Uśmiecha się lekko również świdrując mnie wzrokiem. Oczy ma jasne, a kosmyki ciemnych włosów wystają spod czapki. Ręce trzyma w kieszeniach czarnej kurtki, a na ramieniu ma zarzucony plecak.
- Emm.. - próbuję coś z siebie wykrztusić.
- Bo ja nie jestem tutejszy i się zastanawiam którędy tam wejść.
- Szczerze powiedziawszy, mieszkam tu od 6 lat i również nie wiem - uśmiecham się z zakłopotaniem.
- To może razem damy jakoś radę? - proponuje patrząc mi w oczy.
Utrzymuję z nim kilkusekundowy kontakt wzrokowy zastanawiając się
- Czemu nie - wzruszam ramionami.

We dwójkę szybko nam poszło i już 15 minut później siedzę na krześle przy stoliku w kawiarence, najbliżej okna. Nie odwracam wzroku od tego co widzę. Chłonę całość i każdy szczegół z osobna. Słońce już dawno zaszło, ale cały Innsbruck jest przepięknie oświetlony. Szczyty górskie są już przyprószone śniegiem. Wyobrażam sobie jak magicznie musi tu być w zimie. Uśmiecham się delikatnie na swoją wizję, a to z kolei prowadzi mnie do kolejnej refleksji. Kiedy zaczęłam zwracać na to uwagę. Nigdy taka nie byłam. To znaczy odkąd pamiętam. Stąpałam twardo po ziemi. Nie rozmarzałam się zbytnio. Jako przyczyna znów jawi mi się szatyn. Przymykam oczy.

- No to co proponujesz?
- Na co masz ochotę? To w końcu twoje urodziny - wskakuję na stół i przebieram nogami w powietrzu, a wzrok kieruję na chłopaka. Którego twarzy znowu dobrze nie widzę.
- No nie wiem i tak pewnie nie wyjdzie - porusza lewym ramieniem opierając się o szafkę
- Nie wierzysz w nas? - oburzam się.
- Nie umiesz piec - stwierdza uśmiechając się kpiąco.
- Nieprawda! - oponuję zeskakując ze stołu i staję przed chłopakiem z zacięciem patrząc mu w oczy - To ty zawsze wszystko psujesz - wbijam  mu palec w klatkę piersiową
- No to się przekonajmy i zróbmy sernik na zimno - mówi wyzywająco - Tu przynajmniej nic nie spalisz - odwraca się by zajrzeć do lodówki.
- Głupi jesteś - staję obok i patrzę na niego spod byka, a grzywka opada mi na oko.
- Za to ty oślepniesz przez te włosy na oczach, Flo - uśmiecha się lekko ogarniając kosmyki.

- Proszę bardzo, sernik na zimno - mój towarzysz o imieniu Lucas, jak udało mi się ustalić, stawia przed mną talerzyk oraz kubek z herbatą z cytryną. Tym samym wyrywając mnie z przyjemnego letargu.
- Dzięki - rzucam uśmiechając się.
Przysuwam do siebie talerzyk, ale wciąż swoją uwagę skupiam na krajobrazie roztaczającym się za oknem. Chyba będę musiała przychodzić tu częściej.
Lucas nadaje tory naszej rozmowie. Ja bardziej skupiam się na widoku oświetlonego Innsbrucka i gór. Siedzimy tam aż do momentu kiedy kelner zakłopotany mówi, że już zamykają.
Zbieramy się więc i po kilku minutach jesteśmy już na dole.
- To ja w tamtą stronę - mówi kiwając głową w lewo.
- A ja w przeciwną - mówię wciskając ręce w kieszenie - Naprawdę miło było cię poznać.
- Ciebie też - posyła mi uśmiech - Ale chyba powinnaś skupić na tym o którym myślisz patrząc na te górskie szczyty.
Patrzę na niego bo trochę mnie zatkało.
- Do zobaczenia, Flori.
- Do zobaczenia - mówię cicho do jego pleców. Obracam się na pięcie i ruszam w kierunku mieszkania.
Poczułam niewyobrażalną potrzebę przebywania w towarzystwie Gregora.
Zatrzymuję się gwałtownie. Nie wiem czy mam sobie dać w twarz czy wybuchnąć śmiechem. Chyba cie pogrzało Florentina. Opanuj się trochę i przestań świrować. Znasz Gregora jakieś dwa tygodnie. Kręcę głową i ruszam znowu szybkim krokiem. Jestem nienormalna. Jestem nienormalna. Nie-nor-mal-na.
Wchodzę do mieszkania i zamykam drzwi. Następnie opieram się o nie i zjeżdżam do parteru. To takie niesprawiedliwe. Ten wypadek był niesprawiedliwy. I ta cholerna amnezja. Czuję się jakbym nie była sobą. Ciągle mam wrażenie, że ktoś po prostu wcisnął mnie w życie jakiejś innej osoby. Ciągle mam wrażenie, że brakuje mi bardzo ważnej części dawnego życia. Części, o której rodzice nic mi nie powiedzieli. Części, która wraca do mnie w tych wszystkich cholernych wspomnieniach. I wiem, że chciałam się odciąć od tamtego życia. Zacząć od nowa, ale ono samo do mnie wraca. I to chyba dobrze. Ja też coraz bardziej chce do niego wrócić. Podczas najbliższego wolnego wrócę do domu i przeszukam dokładnie swój pokój i strych.
Z takim postanowieniem wstaję z podłogi i zdejmuję kurtkę, a następnie buty i opadam na kanapę w salonie włączając telewizor. 

---
Wiem co myślicie. "Miałaś nadrobić zaległości w weekend, gamoniu" Uwierzcie, że mówię sobie dokładnie to samo od zeszłej niedzieli. Byłam pewna, że w maju będę sobie chodzić do szkoły dla czystej rozrywki, ale nic bardziej mylnego, niestety.Jeśli macie więcej wolnego czasu to bardzo wam zazdroszczę. Pojawię się z komentarzami, ale na razie musicie mi wybaczyć.
Ściskam. Widzimy się tutaj za dwa tygodnie, bużiak :*



sobota, 6 maja 2017

Cztery

-Maj haaaart willl goooo ooooooon…! – zaczął wyć, bo śpiewaniem to ja tego nie nazwę. Nie będę bluźnić. Więc, zaczął wyć spod prysznica, a ja gdy tylko to słyszę nakrywam twarz poduszką, która leży na fotelu.
- Stul ryj, pacanie! – krzyczę, ale on nie przestaje, a wręcz przeciwnie, fałszuje głośniej. Zatykam uszy by zagłuszyć dźwięki, ale słabo mi to wychodzi.

- No zaaaaaamknij sieeee – jęczę rozpaczliwie przeciągając samogłoski, a wtedy chłopak staje w drzwiach. Ma na sobie koszulkę oraz dresowe spodnie, Z niedosuszonych, sterczących na wszystkie strony włosów skapuje woda mocząc t-shirt. 

- Przypominam ci tylko, Tina, że to akurat mój dom i będę tu sobie robił co mi się żywnie podoba - wystawia mi język, a do mnie dociera już przyjemny zapach jego żelu pod prysznic.

- A nie mógłbyś tego robić trochę mniej? Zwłaszcza gdy takie osoby jak ja chcą jeszcze zachować słuch. To jednak bardzo przydatny zmysł – po tych słowach na mojej twarzy ląduje bluza szatyna. Prycham i zdejmuję ją z buzi po czym spoglądam na chłopaka. Szczerzy się głupio. Oczywiście.

- Podobno było ci zimno – wskakuje na kanapę, podnosi moje nogi i siada tak żeby moje kolana znalazły się na jego udach.
- Już nie jest – odrzucam mu bluzę.
- Ubieraj – część garderoby ląduje na mojej klatce piersiowej.
- Wolę kocyk – ciskam materiałem.
- Bardzo proszę, wedle życzenia – skłania głowę, a potem nakrywa mi nogi bluzą - Ta da! Kocyk! – rozwiera ramiona i porusza dłońmi przyklejając sobie do twarzy uśmieszek.
- Dobrze, jednak wolę już ją ubrać – mówię i wciągam przez głowę część garderoby
- Słuszna decyzja. To co oglądamy? – sięga po pilot.

Budzę się i oddycham szybko. Co to do cholery ma być? Co to za sny... Wspomnienia? Moje? Sprzed wypadku? Kim jest ten chłopak, który zawsze się w nich znajduje?
Biorę drugi głęboki oddech i próbuję się otrząsnąć. Spuszczam stopy na zimną podłogę i opieram łokcie na kolanach. Biorę następny głęboki oddech po czym przecieram oczy i odgarniam włosy na plecy. Nie mogę zrozumieć o co chodzi. Co to za sen? Najgorsze w nim jest to, że nie widzę twarzy tego chłopaka. Widzę wszystko oprócz twarzy co jest już kompletną abstrakcją.
Amnezja to takie ścierwo. Wstaję z łóżka i w sumie nie wiem co mam ze sobą zrobić. Dziś ten dzień błogosławiony zwany sobotą, więc stwierdzam, że nic nie muszę i z takim mottem dzisiejszego dnia walnęłam się na kanapę i włączyłam telewizor.
Nicole zadzwoniła i odwołała swoje przybycie więc naprawdę mam wolny dzień. Kiedy o godzinie 15:33 w spokoju nadrabiam 9 sezon Supernatural mój telefon rozdzwania się na cały regulator. Nie zdążam odebrać, bo kiedy go w końcu znajduję połączenie się kończy. Gregor. Nawet nie mam czasu by oddzwonić bo on robi to pierwszy.
- Halo? – obieram.
- Tina, potrzebuję pomocy - wystrzeliwuje z tymi słowami jak z procy.
- Co się stało?
- Przyjedź do mnie błagam.
- No okej, podaj adres.
Zapisuję i kończę połączenie. Ubieram na siebie pierwszą lepszą bluzę oraz kurtkę. Szybko wsuwam buty na nogi, chwytam portfel i klucze po czym zamykam mieszanie i zbiegam po schodach. Łapię taksówkę i po 15 minutach jazdy po zakorkowanym Innsbrucku jestem pod drzwiami mieszkania  bruneta. Przyciskam dzwonek i niemal od razy zostaję wciągnięta do środka. Stoję na przeciwko Gregora wciąż trzymającego mnie za przegub z przerażeniem w oczach i potarganymi włosami.
- Pomocy Flori – wydukuje patrząc mi w oczy.
- Boże, Gregor co jest? – jego podenerwowanie udziela się i mnie.
- Sama zobacz - ciągnie mnie do salonu gdzie jest totalny rozgardiasz, a po środku pokoju siedzi trójka małych dzieci. Przenoszę wzrok na skoczka i unoszę brew, a moja mina wyraża pełne pożałowanie. Wsuwam telefon, klucze i portfel do kieszeni kurtki, którą mu oddaję po czym podchodzę do dzieciaków i siadam po turecku na dywanie obok nich.
- Cześć maluchy, ja jestem Florentina i dzisiaj będziemy się razem bawić, co wy na to? Jak macie na imię?
Dziewczynka z pięknymi długimi włosami do pasa powiedziała mi, że ma 6 lat i na imię Julia, a jej dwaj młodsi bracia mają po 4 i nazywają się Tobias i Ben.
- A co wy na to żeby pobawić się w Indian?
- Indian? – powtarza cała trójka za mną
- A co to są Indianie? – pyta zdezorientowany Tobias.
- To są tacy ludzie, którzy mają pomalowane twarze, wielkie pióropusze na głowach i mieszkają w takich śmiesznych wysokich namiotach. To co wy na to żeby w mieszkaniu Gregora zrobić wioskę indiańską? – klaszczę w dłonie
- TAAAK! - od razy wszyscy podrywają się do góry.
Wydaję Schlierenzauerowi dyspozycje co ma kupić, a on od razu wychodzi z mieszkania do sklepu, a mu szukamy w cały domu kocy, kołder i poduszek.
- Zróbmy domek tutaj – krzyczy Ben wskazując na miejsce między fotelem a kanapą.
- Super pomysł – przystaję od razu i przybijamy piątkę – Julio, podaj mi to duże prześcieradło – wskazuję palcem, a sama staję w kącie by odpowiednio umieścić materiał na fotelu i kanapie.

Kiedy namiot jest już skończony wchodzimy do niego gasząc światło i czekamy na Gregora. Po kilku minutach śmiechów słyszymy, że ktoś naciska klamkę więc uciszamy się nawzajem.
-Halo? Flori? Gdzie jesteście? – wkracza do salonu i świeci światło, a my wypadamy z domku i krzyczymy głośno „BU!”, a on o mało nie schodzi na zawał.
- Co tu się stało? – z bólem w oczach rozgląda się po salonie.
- No jak to co, zbudowaliśmy ci wioskę wujku! - mówi uradowana Julia, a ja patrze rozbawiona na Schlierenzauera, któremu chyba przechodzi już rozżalenie nad stanem jego mieszkania.
- Flori! Wujek kupił piórka! Róbmy pióropusze! – dzieciaki podniosły wielki okrzyk, a później wydawały okrzyki indiańskie, których nauczyłam ich pod nieobecność Grega.
- No to do roboty? A farbki są?
- Są!
- Siadajcie przy stoliku – Posłusznie zajmują miejsca, a ja siadam obok. Gregor naprzeciwko nas.
- Masz metr krawiecki? Musze im zmierzyć obwody głowy - pytam unosząc wzrok na szatyna.
- Zobaczę co da się zrobić – wstaje i wychodzi, a chwilę później słyszymy dźwięk rozbijającego się szkła. Zrywam się z kanapy i wpadam do kuchni, a za mną dzieciaki. Przy szafce stoi skoczek. W jednej ręce trzyma metr krawiecki, a w drugiej talerz natomiast pod jego stopami jest pełno szkła.
- Wujku nic ci nie jest? – pyta przestraszony Tobias ze łzami w oczach,
- Nic mi nie jest. Wszystko w porządku Tobi – uśmiecha się do niego pocieszająco Gregor.
- Idźcie do pokoju i wybierzcie sobie po 15 piórek, a my zaraz do was przyjdziemy tylko tu posprzątamy – kucam przed nimi a na końcu czochram im czupryny, a one z indiańskimi okrzykami wpadają do salonu.
- Ubiorę buty i ci pomogę - oznajmiam i po chwili już kucam przy chłopaku pomagając mu zbierać największe odłamki.
- Aaić! – jęczy w pewnym momencie, a ja unoszę na niego wzrok.
- Boże, czy ciebie nie można na 5 minut spuścić z oka? – z politowaniem kręcę głową.
- To nie jest śmieszne, to boli – burmuszy się i wkłada palec do ust.
- Jasne – czochram my włosy śmiejąc się i wstaję – Gdzie masz wodę utlenioną i plastry?
- Wystarczyłoby jakbyś podmuchała  - sepleni z palcem w buzi.
- Nie wątpię. Podmucham później – uśmiecham się puszczając mu oczko – Wstawaj.
Dzięki ledwo zrozumiałym dla normalnego człowieka instrukcjom skoczka odnajduję to czego szukałam i zabieram się do ratowania mu życia. Po chwili chłop jak nowy.
Odkładam rzeczy z powrotem na swoje miejsce i zaczynam kierować się do salonu.
- Obiecałaś, że podmuchasz – słyszę za plecami głos szatyna. Odwracam się i opieram plecami o framugę drzwi.
- Aż tak boli? – pytam z pobłażliwym uśmiechem spod uniesionej brwi. – Moja profesjonalna pomoc lekarska nie pomogła?
- Byłbym zdrowszy gdybyś jednak podmuchała. Wtedy na pewno przejdzie - mówi wstając od stołu.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że zachowujesz się jak dzieciak? – parskam śmiechem kiedy staje prze mną
- Owszem. To jak? – opiera lewą dłoń na ścianie tuż nad moim ramieniem.
Chwytam jego, ciepłą "kontuzjowaną" dłoń i delikatnie dmucham opuszek zabandażowanego palca wskazującego, a na koniec składam na nim delikatny pocałunek.
- Powinno wystarczyć – mówię po czym ciągnę go za sobą do salonu.

Bawimy się w Indian dopóki dzieciaki nie zasnęły w naszym „namiocie”. Pomagam Gregorowi przenieść je do pokoju gdzie mają przygotowane miejsce do spania. Staję w drzwiach, kiedy szatyn przykrywa je kołdrą, zasuwa rolety, a na końcu gasi światło przy łóżku.
Następnie odwraca się w moją stronę posyłając mi delikatny uśmiech po czym wychodzimy z pokoju i zamykamy drzwi.
- To na mnie już też pora – mówię drapiąc się po karku.
- Oszalałaś? Nigdzie już teraz nie pójdziesz. Jest późno i ciemno. Prześpisz się w mojej sypialni.
- Nie, Gregor nie trzeba, naprawdę. Nie chcę już ci zawracać głowy – mówię patrząc mu w oczy.
- Kto tu komu głowę zawraca. Kazałem ci przyjechać nawet nie pytając czy masz jakieś plany. Bardzo cię za to przepraszam – w jego oczach widać zakłopotanie.
- Nic się nie stało - uśmiecham się – Nie miałam planów, a z wami się świetnie bawiłam. No i gdyby nie ja, wykrwawiłbyś się na śmierć – puszczam mu oczko.
- No tak – śmieje się - ale cieszę się, że nie stwierdziłaś, że jestem jakąś kompletną niedołęgą, że nie potrafię zająć się dziećmi, ale po prostu sam się boję z nimi zostać, bo okropnie przeraża mnie wizja, że czegoś nie dopilnuję i stanie im się krzywda.
- Nie ma takiej obawy – łapię go delikatnie za dłoń – Świetnie ci dzisiaj szło – patrzę mu w oczy z lekkim uśmiechem. Odwzajemnia gest. - Ale teraz trzeba tą wioskę indiańską posprzątać
- Zrobię to jutro, teraz pójdę ci przygotować łóżko.
- Nie trzeba, kanapa mi wystarczy. – mówię, lecz on to ignoruje.
Zostaję na środku korytarza i wzdycham głęboko. Kieruję się w takim razie do salonu i próbuję choć trochę uprzątnąć ten indiański dom lecz najpierw przysiadam na moment na kanapie bo dopiero dostrzegam jak jestem zmęczona. Przymykam oczy, a potem niespodziewanie odpływam.


---
To chyba mój ulubiony rozdział :D Kolejny taki to chyba dopiero 13 XD

Zaległości, których trochę mam nadrobię w przyszły weekend. I swear.
Ściskam