Strony

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Sześć

Budzę się niewyspana i już czuję, że to nie będzie dobry dzień. Kark boli mnie niemiłosiernie, ale jakimś cudem udaje mi się wstać z kanapy. Zapamiętać, nigdy więcej tu nie zasypiać. Ogarniam się i wychodzę do pracy. Podciągam szalik bardziej na twarz, bo przecież czapki to nie warto brać. Wieje jak cholera. Docieram na miejsce i wchodzę na drugie piętro gdzie mieści się redakcja. Zostawiam kurtkę w korytarzu i siadam przy biurku. Nie zdążam nawet wziąć głębszego oddechu kiedy wściekła Nicole rzuca plik papierów na swoje biurko po czym siada na krześle.
- Matko, coś się stało? - pytam zdziwiona patrząc na nią.
- Tak - mówi przez zaciśnięte zęby. Unoszę brwi dając jej do zrozumienia, że owszem, interesuje mnie o co chodzi.
- Emilie nie chce pozwolić mi zrobić tak dobrego materiału.
- Zaczyna się ciekawie - rzucam.
- Ale nie jest do cholery! - uderza dłonią o blat. Tak zdenerwowanej to jej jeszcze nie widziałam. Bierze głęboki oddech, a ja cierpliwie czekam - No więc idę dziś rano do szanownej naczelnej i mówię: zróbmy materiał o tutejszych fatalnych warunkach w schronisku. Może uda się przyciągnąć uwagę miasta lub kogoś kto mógłby wpłacić jakieś fundusze na konto schroniska. Mówię, że jest przepełnione, że za mało wolontariuszy, że brakuje jedzenia. A co słyszę od pani naczelnej?
Patrze na nią wyczekująco.
- "My zajmujemy się poważnymi sprawami" - teraz to mnie totalnie zatkało, ale zaraz zaczyna narastać we mnie złość.
- O nie. Napiszemy ten reportaż i to tak, że się zdziwi - oświadczam. Nicole wstaje i przybija mi głośną piątkę - Idziemy tam teraz, zaraz. Zrobimy wywiady z właścicielami, wolontariuszami. Zrobię zdjęcia, opiszemy to tak, że mucha nie siada.
- Boże, kocham cię dziewczyno - mówi podekscytowana.
- To idziemy. Powiem jaszcze Emilie, że idziemy zrobić materiał, który od tygodni jest gotowy.
A to cwaniara. Uśmiecham się pod nosem i zabieram aparat, a z korytarza kurtkę. Czekam przed budynkiem na Nicole. Pakujemy się do jej auta i jedziemy w stronę schroniska. Jesteśmy tam po 15 minutach. Budynek z zewnątrz już wygląda nieciekawie, a ja już się boję co zobaczę w środku. Jest to szara już przybrudzona budowla z prostym, czytelnym szyldem. Ogrodzenie nie jest w najgorszej formie, więc chociaż to jest lepsze niż się spodziewałam. Wchodzimy do środka i znajdujemy się w korytarzu. W rogu po lewej stronie jest jakby recepcja gdzie stoi jakaś szatynka tyłem do nas pisząc coś na kartkach.
- Dzień dobry - mówimy. Odwraca się i posyła nam lekki uśmiech również się witając.
- Czym mogę służyć?
- Jesteśmy z tutejszego portalu internetowego. Chcemy zrobić reportaż o tym schronisku. - dziewczyna dziwi się, a w jej oczach widać strach.
- Co, ale dlaczego?
- Chcemy wam pomóc - mówię spokojnie - Czy możesz nam trochę poopowiadać?
- O czym na przykład?
- Jakie panują tu warunki, ile macie zwierząt, ilu wolontariuszy i tak dalej. - wyjaśnia Nicole.
- A ja jeśli mogę rozejrzę się - mówię, a ona kiwa głową. Ruszam więc powoli przed siebie po czym skręcam w lewo. Trafiam do pomieszczenia gdzie w klatkach swoje życie spędzają kotki. Jest ich tutaj tak dużo, że niekiedy siedzą po dwoje w jednej klatce. Wyjmuję aparat i dokumentuję to. Serce mi się po prostu kraje. Nie mogę znieść tego widoku. Moją uwagę przykuwa przykuwa piękny szary z czarnymi prążkami kocur. Podchodzę do niego bliżej i od razu się zakochuje. Przyglądam mu się i dostrzegam że jedno uszko ma lekko nadszarpnięte. Jego oczęta są koloru ciemnego pomarańczu, a na nosie ma coś jakby kremową plamkę. Istny dziwoląg, ale przepiękny.
- Będziesz mój koteczku - mówię głaszcząc go delikatnie po nosku przez szparę między kratkami. Wychodzę z pomieszczenia i później obchodzę całe schronisko odwiedzając jeszcze 3 pomieszczenia wypełnione psami i 3 kotami. Nie mogę patrzeć na te piękne zwierzęta wiedząc, że nie mogę im wszystkim dać wspaniałego, ciepłego domu.

Po 2 godzinach wychodzimy ze schroniska. Zapowiadam Annie, bo tak ma nie imię szatynka, że wracam tu jeszcze w tym tygodniu po tego pięknego kotka. Nicole również się udziela postanawia również zaadoptować zwierzaka. Anna cieszyła się niesamowicie. Dawno nie widziałam kogoś tak szczęśliwego. Nicole po drodze do redakcji streszcza mi mniej więcej rozmowę z szatynką oraz jej rodzicami, którzy założyli to schronisko i są właścicielami. Wychodzi na to, że to wspaniali ludzie. Parkujemy pod redakcją i wysiadamy z samochodu. Zamykam drzwi, a mój telefon daje o sobie znać dzwoniąc. Na ekranie pojawia się napis "Gregor i uśmiecham się sama do siebie.
- Widzę ten wyszczerz - oznajmia mi Nicole.
- Zamknij się - parskam i odbieram.
- Słucham ja ciebie Gregorze.
- Cześć miałbym propozycję - oznajmia.
- Słucham
- Tak sobie pomyślałem, że jeżeli wybierasz się jutro do Kufstein to moglibyśmy pojechać w sumie razem.
-Jutro? Czemu jutro? - dziwie się.
- Nie jedziesz na Wszystkich Świętych do domu?
- To jest jutro?!
- Ee, tak, po 31 październiku nie następuje 32, a własnie 1 listopada.
- Kompletnie zapomniałam - strzelam sobie facepalma.
- To jak?
- Jeżeli masz ochotę to oczywiście.
- To mołabyś przyjechać do mnie dzisiaj, przekimać się i rano byśmy od razu pojechali - rzuca sugestie
- Może teraz się przekonam czy kanapa wygodna.
- Nie będzie takiej potrzeby - śmieje się - Ja będę w domu po treningu koło siedemnastej. Upredzam żebyś nie musiała całować klamki.
- Dziękuję, o wielkoduszności - parskam - Muszę już kończyć bo w pracy jestem, pa
- Hej.
Czy ja właśnie zgodziłam się drugi raz w ciągu trzech dni nocować u Gregora Schlierenzauera? W środku część mnie cieszy się jak dziecko, a druga część puka się w czoło. Biorę głęboki oddech uspokajający i przybieram kamienną twarz po czym ruszam w stronę wejścia do budynku. Zostajemy po godzinach, żeby obrobić materiał do absolutnej perfekcji. Kończymy dopiero po 16 i idziemy do naczelnej. Pukamy do drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia wchodzimy. Dziwi się na nasz widok.
- Nie powinnyście być już w domu? - patrzy na zegarek.
- Materiał gotowy do wrzucenia - oznajmiam.- O schronisku rzecz jasna.
- Przecież...
- Chociaż obejrzyj. To jest na prawdę dobrze zrobione. Nie możemy omijać krzywdy, która dzieje się pod naszym nosem. Państwu Fischer trzeba pomóc. Po to to pisałyśmy.
Widząc zdeterminowanie  na naszych twarzach naczelna mięknie i otwiera laptopa.
- Jeśli mi się spodoba - wejdzie, jeśli nie to nie. Możecie wyjść.
Opuszczamy więc pomieszczenie.
- Nie ma szans żeby tego nie wpuściła - rzucam.
- Nawet cienia - dorzuca Nicole i maszerujemy w stronę naszych biurek. Chwytam torebkę, ale zanim wychodzimy z budynku sprawdzamy jeszcze czy na portalu pojawił się nasz reportaż. Nie mogło być inaczej. W wyśmienitych humorach wychodzimy.
- Podrzucić cię? - pyta brunetka.
- Nie trzeba, trzymaj się - mówię z uśmiechem i wychodzę na chodnik. Jestem tak radosna, że po drodze wstępuję do sklepu i kupuję najlepsze wino. W domu jestem po 10 minutach i widzę, że jest już 17. Dopiero teraz przypomina mi się ból w karku. W ciągu dnia udało mi się go skutecznie ignorować. Kręcę głową próbując go uśmierzyć. W międzyczasie zastanawiam co by tu zjeść bo mój żołądek odprawia już jakieś pieśni godowe. Zabieram się za makaron ze szpinakiem.
Po zjedzonym posiłku wędruję do pokoju i wyjmuję torbę, do której wrzucam ciuchy oaz kosmetyczkę. Na koniec wsuwam tam również wino. Zabieram portfel, klucze, telefon, ubieram się i wychodzę. Wysyłam Gregorowi sms'a, że niedługo będę i zbiegam po schodach. Postanawiam zrobić sobie spacer. Po prawie pół godzinie jestem pod blokiem Gregora. Znajduję się na odpowiednim piętrze i dzwonię dzwonkiem do drzwi. Czekam chwilę przestępując z nogi na nogę, aż drzwi się otwierają.
- Czy to tutaj mogę się przechować? - uśmiecham się na widok szatyna.
Stoi przede mną w ciemnych dżinsach i niebieskiej bluzie, a włosy o dziwo ma jakieś przygładzone.
- Dokładnie tutaj - uśmiecha się szeroko i robi mi miejsce w drzwiach. Przechodzę i zdejmuję kurtkę, którą skoczek uprzejmie odwiesza. Następnie odstawiam buty i jestem proszona do salonu. Siadam sobie na wygodnej kanapie.

- Chcesz coś do picia? - pyta, a wtedy na moją twarz wpływa szeroki uśmiech.
- O nie, nie. To ja przyniosłam dzisiaj picie. Ty przygotuj kieliszki. Zaraz ci wszystko opowiem bo niesamowicie mnie to dzisiaj uszczęśliwiło. - wstaję z kanapy i szybko znajduję się przy torbie, z której wyjmuję trunek. Wchodzę z nim do kuchni gdzie powędrowałam Gregor.
- Tada! - szczerze się wskazując na wino.
- To musiało być coś faktycznie wielkiego - śmieje się i podchodzi do stołu, na którym stawia dwa kieliszki. Wręczam mu butelkę by mógł otworzyć po czym rozlewa do naczyń, następnie przekazując mi jedno z nich.
- No to twoje zdrowie.
- Nie moje. Wypijmy zdrowe Nicole bo bez niej by mi się nie udało - upijamy łyk, i siadamy na taboretach, a ja zaczynam opowiadać. Wszystko z każdym najmniejszym szczegółem. Cały czas się uśmiecham. Kiedy przypominam sobie Annę i tego przepięknego kotka, a potem minę naczelnej. Gregor cały czas na mnie patrzy. Obserwuje pilnie moją twarz i patrzy na mnie skupiony z lekkim uśmiechem nieschodzącym mu z ust.
- Jestem z ciebie dumny - mówi gdy kończę.
- A ja będę z ciebie gdy pomożesz mi wybrać odpowiednie imię dla tego kocurka. - odpowiadam.
- Mówię całkiem poważnie.
- A ja to niby żartuję? - uśmiecham się szeroko.
- Imponujesz mi tą determinacją.
- Tak jak ty mi - patrzę mu w oczy, a i on nie odwraca wzroku - To nie ja wracam do sportu po prawie rocznej przerwie. Naprawdę trzymam za ciebie kciuki żebyś wrócił do wysokiej formy.
Uśmiecha się wciąż nie odwracając wzroku, ale teraz studiuje całą moją twarz. Opieram łokieć o blat.
- To jak z tym imieniem? Pomożesz mi czy mam go od razu nazwać Stefan?
- A czemu nie Gregor? - burzy się od razu - Chcesz żeby nie umiał grac w kręgle?
- Przecież i tak by ze mną nie wygrał.
- Zdziwiłabyś się.
- Wciąż mówimy o kocie czy o twoich niespełnionych kręgielnych ambicjach? - parskam śmiechem.
- Jesteś naprawdę okropna.
- To czemu mnie zaprosiłeś?
- Bo jestem gorszy - mówi spuszczając wzrok.
- A nie wyglądasz - rzucam z lekkim uśmiechem. Przechylam głowę i wpatruję się w niego.
- Wymyślmy to imię - zmienia wyraz twarzy na wesoły i wstaje z taboretu, po czym chwyta butelkę i kieliszek. Daje mi to do zrozumienia, że przemieszczamy się więc ja również wstaję i wychodzimy z kuchni. Gaszę światło i podążam za nim do salonu. Siada na środku kanapy, a ja po lego lewej stronie opierając się plecami o podłokietnik podciągając kolana do siebie.
- Zagrajmy do trzech propozycji - mówię - Ty podasz 3 i ja, a potem zdecydujemy. Ty pierwszy,
- Batman, Bekon, Gregor. - mówi bez zająknięcia.
- Musiałeś?
- Ale co?
- Ależ z ciebie narycz - kopię go lekko w bok.
- To chyba nie moja wina, że dali mi takie ładne imię - szczerzy się upijając łyk wina - Teraz ty.
- Cezar, Bursztyn, Stefan - unosi brew - No co? Zostaliśmy przy swoich propozycjach.
Przez kolejną godzinę spieraliśmy się o imię. Gregor ma obolałe żebra, a ja całe kości piszczelowe. Bo gdy mnie wkurzał obrywał w żebra, a gdy ja jego to w nogę. Cóż za dojrzałe zachowanie, doprawdy.
- Poddaję się. Z tobą się nie da dyskutować jak z człowiekiem - prycha Schlierenzauer.
- No bez jaj, ale nie nazwę zwierzaka Bekon - oburzam się.
- PRZECIEŻ BEKON JEST DOBRY!
- Nie na imię dla kota - pukam się w czoło, a potem krzyżuję ręce na piersiach i patrzę na niego spod grzywki, która opadła mi na czoło.
- No to słucham, jak go nazwiesz? - przyjmuje taką samą pozycję jak ja tylko siada do mnie przodem po turecku.
- Batman - mówię cicho.
- Co? Nie usłyszałem - nachyla się.
- Batman - chrząkam.
- Jak? Jak? Możesz powtórzyć? - opiera brodę na moich kolanach i nastawia ucho.
- Batman - oznajmiam głośno.
Odsuwa się i patrzy na mnie zdumiony.
- To po co się kłóciłaś?
- Żeby cię podrażnić - odpowiadam szczerząc się.
- No nie mogę - rzuca się na mnie i zaczyna mnie łaskotać. Krzyczę żeby przestał bo boleśnie wbija mi palce w mój brzuch, ale on ma mnie gdzieś. I że płaczę ze śmiechu też ma gdzieś. W końcu udaje mi się go z siebie zrzucić i razem lądujemy na podłodze. Upadam wprost na niego. Nasze twarze dzielą dosłownie centymetry. 

Moje serce bije jak oszalałe, ale nie wiem czy to spawa tego, że przed chwilą byłam niemiłosiernie łaskotana czy tego, że on jest tak blisko. Czuję także jego szybkie bicie serca, a na mojej twarzy co chwilę odczuwam jego nierównomierny oddech. Totalnie pogubiłam się w jego oczach. Nie mogę oderwać wzroku aż nagle całą magię przerywa mój dzwoniący telefon. Zrywam się jak poparzona z podłogi mało się na zabijając i szukam w torbie telefonu. Znajduję go i na wyświetlaczu widzę, że dzwoni mama.
Biorę głęboki oddech i odbieram.
- Hej mamo.
- No cześć, czy ty się jutro zamierzasz pojawić w domu?
- Tak, przyjadę - mówię.
- Dawno nie dzwoniłaś...
- Byłam trochę zajęta - odpowiadam.
- Tak zajęta żeby do matki nie zadzwonić? - śmieję się.
- Przepraszam mamo, jutro pogadamy muszę kończyć, pa.
- Pa córciu, trzymaj się - od razu po tych słowach kończę połączenie.
Wzdycham i opieram głowę o ścianę. Co to miało być przed chwilą. Totalnie nie mogłam się ruszyć. Jakbym dostała jakiegoś paraliżu, a to tylko za sprawą jego oczu i dłoni na mojej talii. Nie świruj Flori. Tylko nie świruj. Zachowuj się normalnie i będzie dobrze. Łatwo mówić, a potem spojrzy na mnie tymi swoimi ślepiami i po wspaniałych radach głosu z tyłu głowy. Ogarniam się i staję w drzwiach do salonu.
- Pora chyba spać. Wystarczy tych szaleństw - rzucam do chłopaka, który wciąż leży na podłodze stukając coś na telefonie. Kiedy słyszy mój głos przenosi wzrok na mnie i siada po turecku.
- Racja. Nie jesteś czasem głodna? Tak, wiem słaby ze mnie gospodarz domu - drapie się po karku.
- Nie, nie jestem - uśmiecham się lekko - Mogę pierwsza zając łazienkę?
- Tak, jasne - rzuca i wstaje z podłogi. Odwracam się i biorę ze sobą torbę po czym udaję się do łazienki. Biorę błyskawiczny prysznic, przebieram się w piżamę i zmywam makijaż i czeszę włosy bo wołają o pomstę do nieba. Wychodzę z pomieszczenia i dostrzegam Gregora siedzącego w kuchni. Spogląda na mnie.
- Przygotowałem ci moją sypialnie - mówi i kontynuuje zanim zdążę coś powiedzieć - Nie bój się będę spał w pokoju obok, nie na kanapie.
Uśmiecham się lekko.
- Dziękuję. Dobranoc Gregor
- Dobranoc Tina - puszcza mi oczko. Kieruję się do pokoju który już zdążyłam ostatnio obejrzeć. Odkładam torbę koło szafki nocnej przy której pali się lampka nocna. Wpełzam pod kołdrę, gaszę lampkę i przytulam twarz do poduszki, która jest przesiąknięta jego perfumami. Zaciągam się tym pięknym zapachem i przymykam oczy. Jednak to był dobry dzień.
Naciągam kołdrę na ramię i zasypiam.

---
Tsaaa... Poza sezonem ciężko mi pamiętać, że muszę wrzucić rozdział na skoczne opowiadanie, wybaczcie. Pojawiam się po miesiącu z rozdziałem, co do którego mam teraz mieszane uczucia, ale w sumie go lubię :)
Ściskam :*

7 komentarzy:

  1. Rozdział sypmatyczny. Mi też od razu spodobał się Batman. Czekam na następny i pozdrawiam.
    P.S Wpadnij do mnie na trzeci https://majkaiandi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne opowiadanie. Mam nadzieje że przeczytasz ten komentarz i wrócisz do pisania. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekamyyy!��

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieje że to czytasz i że wrócisz

    OdpowiedzUsuń
  5. Kto zna autorke noiech da jej znać�� aby do nas wróciła.☺ życzę dużo weny i czekam na kolejny chćby 1 rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekamy! Czas na dzień wszystkich świętych.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy następny rozdział? Już jestem ciekawa wspólnej jazdy;) życzę weny.

    OdpowiedzUsuń